W GW dziwny tekst Przemysława Wiszewskiego odnośnie prof. Ruchniewicza. Dlaczego dziwny? Ogólna treść artykułu, czyli w obronie byłego już dyrektora Instytutu Pileckiego, nie zaskakuje. Mamy do czynienia z dwoma osobami, które od lat ze sobą współpracowały, najpierw we Wrocławiu, a potem w Warszawie, gdzie role się odwróciły, teraz prof. Wiszewski był podległym wicedyrektorem ds. naukowych. Może to zwykła lojalność, gdy znające się osoby czują się w obowiązku występowania w swojej obronie. Może to bardziej wyrachowana gra o utrzymanie się stanowiskach, do której włącza się zaprzyjaźnionych dziennikarzy i media. Nie wiem, za mało znam zarówno obydwie osoby, jak i wrocławskie układy, o których różnie mówiono.
Tekst jest natomiast dziwny, bo wraca się w niej do narracji, która także w otoczeniu GW wydawała się przejść do przeszłości. Zgodnie z nią nie ma polityki historycznej, jest tylko czysta i szlachetna nauka historii albo brudna i plugawa propaganda (tylko na marginesie dodam, że zgodnie z artykułem dwóch wspomnianych profesorów miało tej pierwszej bronić i walkę tę przegrało). Wydawało mi się, że już parę lat temu osiągnięto ponadpartyjną zgodność, że każde państwo prowadzi politykę historyczną, która jest elementem soft power na arenie międzynarodowej (nie osiągnięto rzecz jasna porozumienia, jaki ma być kształt tej polityki historycznej). No i nikt poważny nie twierdził, że polityka historyczna i nauka o historii są tym samym. Tak nie było ani we Francji (marginalizowanie Vichy), ani w Niemczech (eksponowanie oporu w III Rzeszy), ani w Polsce (eksponowanie ratujących Żydów), ani w Belgii (marginalizowanie ludobójstwa w Kongo) - tę listę można kontynuować długo.
Stąd niejasność dla mnie, czy to tylko rozgoryczony były rektor i były wicedyrektor, czy też szersza i niewątpliwie niekorzystna zmiana w ciągle potrzebnych dyskusjach o polityce historycznej i o tym jak ją najlepiej ukształtować w interesie państwa polskiego.