Dom Historii Europejskiej
przez Piotr Madajczyk, 29.paź.2017, w O historii
Niedzielna wycieczka wirtualna. Oglądam: https://historia-europa.ep.eu/en/permanent-exhibition/shaping-europe Nie wiem, jaka część ekspozycji została zawarta w prezentacji medialnej muzeum, ale przyjmuję, że jeżeli jest to wybór, to wybrano to, co uznano za najważniejsze w ekspozycji.
Grecja, chrześcijaństwo. Nie ma Rzymu, ciekawe dlaczego.
„Nationalism emerged as a revolutionary claim promising citizens more involvement in democracy, but it was exclusive, imagining a world of national territories inhabited by ethnically similar people. Some visionary Europeans, however, hoped for the unity of the continent beyond national allegiances.” – zupełny brak nawiązania do historii narodów, ujęcie, które sugeruje mało znającemu historię widzowi, że narody to produkt XIX wieku.
Rewolucja francuska i jej skutki pokazywane tylko od dobrej strony. Zmiany społeczne, rewolucje, demokratyzacja, industrializacja (jeżeli industrializacja, to dlaczego nie ma urbanizacji?), burżuazja, robotnicy. Tymczasem nawet w pracach zachodnich historyków ten obraz jest znacznie mniej jednostronny.
Nauka i technologia, na przykładzie kolei i telegrafu. Ok.
Imperializm, kolonie. Nietolerancja i rasizm – pokazane tylko na przykładzie zdjęcia ciemnoskórego mężczyzny. Nie ma problemu podziału Europy na lepszą i gorszą (Słowianie), antysemityzmu, antyslawizmu.
Eksponowanie pacyfizmu i idei paneuropejskiej. Opis I wojny światowej jako pierwszego totalnego konfliktu, chociaż jeżeli chciało się pokazać jej okrucieństwo to lepszy byłoby zdjęcie oślepionych w wyniku ataku gazowego żołnierzy. Czy broni służącej do masowego zabijania.
I wojna przestawiona jedynie jako europejskie nieszczęście, całkowity brak recepcji doświadczenia historycznego Wschodniej Europy Środkowej i Południowo-Wschodniej. Znany, jednostronny obraz.
Okres międzywojenny. Totalitaryzm versus demokracja:
„Pacifism and the idea of European integration gained increased support but faltered in the face of rising nationalism and totalitarian aggression.” – to znowu dość jednostronny opis historii, właściwie dotyczy kilku krajów zachodnioeuropejskich.
„Parliamentary democracy flourished all over Europe, whereas the Soviet Union became the first Communist dictatorship. However, by 1939 the majority of these democracies had failed and most Europeans lived under authoritarian or totalitarian regimes, which forcibly controlled public and private life and limited individual freedoms.” – Fatalny opis, zupełnie nie rozróżniający systemów autorytarnych i totalitarnych. Studenta, który powiedziałby mi, że w obydwu tak samo ograniczano sferę życia prywatnego wywaliłbym z egzaminu. Piłsudski był dyktatorem, ale nawet nie wpadłby na pomysł kontrolowania życia prywatnego.
Rozumiem odwołanie do konstytucji, jako centralnego punktu demokracji. Ale przedstawianie francuskiego pacyfizmu (Briand), który walnie przyczynił się do osłabienia ducha oporu wobec systemów totalitarnych, jako wielkiego osiągnięcia Europy to jednak przesada.
Wojna domowa w Hiszpanii nie da się zinterpretować jedynie jako walka demokracji z dyktaturą.
Jest mowa o niemieckich obozach już przed wojną, z tablicą symboli, którymi oznaczano jej więźniów. Sowieckich obozów, znacznie liczniejszych, brak. I właściwie zupełnie nie mogę się zorientować, czy dla autorów wystawy Rosja to część historii Europy, czy nie.
II wojna światowa
Under Nazi rule, millions were murdered through systematic social and ethnic cleansing. – Aha, myślałem, że czystki społeczne to raczej Związek Radziecki, ale tego państwa w tej części nie ma.
In both its scale and bureaucratic form, the genocide of the European Jews became an unparalleled event in history. – ograniczenie genocydy do Żydów, brak odniesienia do genocydu brutalnie rozpoczętego, ale nie zrealizowanego (Polacy, Serbowie, także polityka niemiecka na okupowanych terytoriach sowieckich).
Caught in the cross-fire between Nationalism Socialism and Stalinism, the war had a particularly brutal character in Central and Eastern Europe.
Po przeczytaniu tego fragmentu widzę, że chyba Rosja nie jest częścią Europy, bo jej nie ma.
Zniszczenia, powojnie
A tu jednak Związek Radziecki jest, pojawia się słowo Gułag.
Jest także w kolejnej części o ukształtowaniu na nowo powojennej Europy. Opis dziwny: zaakceptowana została sowiecka kontrola (Soviet Union’s Control) nad krajami bałtyckimi. O ile mi wiadomo, zaakceptowana została ich aneksja, a kontrola została zaakceptowana odnośnie do innych krajów (w tym Polski).
Potem odbudowa, kartki, trudne życie codzienne – to pokazane ok.
Niewiele o losie części Europy w sowieckiej strefie wpływów. Czy zablokowanie Planu Mashalla przez Stalina wiele oglądającemu wyjaśnia raczej wątpię.
„The 1950s and 60s saw living conditions improve substantially for most people across Europe. Economic growth and the introduction of the welfare state brought better housing, education, health care and social services.
In Western Europe public planning paralleled the reconstruction of the private sector. Within the Communist sphere, state run, planned economies, controlled all national resources, intervening at will to affect the daily life of citizens. The differences between market and state economies were unmistakable.”
Aha, wszystkim było lepiej, a główna różnica polega na odmiennym funkcjonowaniu ekonomii. A skoro „booming economies”, „European prosperity” – to znowu historia Europy Zachodniej, jako historia Europy. Z prawdziwymi wskazaniami na modernizm, kształtowanie systemu opieki zdrowotnej.
Potem integracja europejska, pierwsze inicjatywy.
I tu pamięć o Shoah -
„Nations, desperate to redeem self-esteem, put to the side feelings of guilt and complicity. They wallowed in their own memories of suffering and hardship instead of taking into account their own collaboration with the Nazi regime.
Today however, the acknowledgement of this unparalleled crime against humanity is at the core of discussions about a European memory.”
Rozumiem, że to ma być fundament przyszłej Europy, wspólna wina wszystkich narodów europejskich, która zastąpi odwołanie do chrześcijaństwa. To jeden z nielicznych przypadków, gdy w opisie wystawy pojawiają się „narody”. Podobnie nie ma żadnego odniesienia do religii.
Kryzys paliwowy w latach 70., narastające problemy społeczne, spadająca gwałtownie rola przemysłu ciężkiego – to ok.
Ale opisywana tylko pozytywna strona przemian 68 roku i jego konsekwencji. Jedynie jako skutek demokratyzacja, równouprawnienie, gender i LGBT, plus dodatek ruchów antyatomowych (też tylko jedynie pozytywne).
We wschodniej części upadek komunizmu. Przedstawiane neutralnie, wyraźne unikanie emocji. Solidarność symbolizuje puszka do zbierania dla niej pomocy finansowej w Szwecji.
Potem próba wybrania kilku symboli pokazujących integrację we Wspólnocie Europejskiej.
Dla zobrazowania nowego kształtowania mapy Europy wybrano rozpad Jugosławii (znowu polityczne użycie terminu genocyd) i zjednoczenie Niemiec. Dlaczego nie powrót na mapę krajów bałtyckich? Ukrainy?
Przejście do ciekawej części o wewnętrznym zróżnicowaniu Unii Europejskiej. Raczej rozczarowanie. Problem migracji pokazany jednowymiarowo, emocjonalnym odwołaniem się do cierpienia dzieci (znaleziony bucik dziecięcy).
Rozliczenie z przeszłością, zmiana pamięci w państwach, które zrzuciły komunizm. Wspomina się nawiązywanie (Słowenia) do symboliki komunistycznej, raczej pozytywnie. Nie wspomina się o nawiązywaniu do nacjonalistycznej, faszystowskiej.
Część podsumowująca. Europa widziana z zewnątrz. Tu kilka zdjęć:
- powiązania handlowe z Dalekim Wschodem,
- europejski udział w handlu niewolnikami,
- znaczenie kulturowe dla Stanów Zjednoczonych (to USA pojawiają się po raz pierwszy, poza tym brak ich, nie istnieją jako część świata zachodniego, część niezmiennie na Europę oddziałująca),
- zasługi dla pokoju na świecie.
W tej końcowej części ponownie zjawia się państwo narodowe jako zagrożenie dla integracji europejskiej.
Ogółem jedno wielkie rozczarowanie. Wiem, że zadanie nie było proste. Błędny jest też zarzut, że na wystawie nie ma Polski, bo na tej wystawie nie ma wymienianych konkretnych krajów, one co najwyżej mają obrazować pewne europejskie procesy. Tyle, że przede wszystkim jest to pamięć Europy Zachodniej, regiony wschodni i południowo-wschodni prawie nie istnieją. Autorzy mają problem z Rosją/Związkiem Radzieckim, nie wiedzą wyraźnie jak go pokazać. Zgodnie z trendem lewicowej części europejskich elit widać odcinanie się od Stanów Zjednoczonych.
Nie wiedząc, co zrobić z narodami i państwami narodowymi postanowiono wyeliminować je z narracji, a tradycję chrześcijańska (bo chodzi raczej o tradycję niż religię) zastąpić pamięcią o Shoa, która zostanie też wykorzystana do zdyskredytowania państwa narodowego. Do tego jeszcze wrzucono gender, LGBT, pacyfizm i rok ’68.
Właściwie nie wiem, czego muzeum postało. Chociaż nie. To naprawdę świetne muzeum, pokazujące jak różne grupy interesów próbują instrumentalizować proces integracji europejskiej. A to naprawdę fascynująca historia.
Wybory w Austrii
przez Piotr Madajczyk, 15.paź.2017, w Aktualna polityka
Była dobra rozmowa
http://audycje.tokfm.pl/podcast/Austriacy-wybieraja-parlament-Komentuje-prof-Piotr-Madajczyk/54956
Akcja Wisła: między nacjonalizmem a moralizatorstwem
przez Piotr Madajczyk, 28.kwi.2017, w O historii
Obecne dyskusje w 70. rocznicę Akcji Wisła ukazują przede wszystkim skrajne upolitycznienie problemu, uniemożliwiające po obydwu stronach sceny politycznej pogłębioną refleksję i zastępujące ją milczeniem po jednej stronie i ahistorycznymi moralitetami po drugiej.
Po stronie rządowej widoczny jest brak koncepcji, w jaki sposób pamiętać o powojennych deportacjach obywateli polskich narodowości ukraińskiej. Nie ma ona pomysłu, jak pokazać dzisiejszej mniejszości ukraińskiej w Polsce, że rozumie się jej bolesną historię. Nie wie, jak włączyć historię Ukraińców, ale i innych grup narodowościowych do opowieści o historii Polski. Działania władz polskich ograniczyły się dlatego do mówienia nie: nie damy pieniędzy na wasze uroczystości, nie będziemy sami o Akcji Wisła mówili.
Zamiast przedstawienia własnego obrazu ówczesnych wydarzeń historycznych, co byłoby wyrazem dobrej polityki historycznej, odwołano się do wyniesionej z okresu międzywojennego i nie pasującej do współczesnych realiów zasady wzajemności. Czyli jesteśmy gotowi do krytycznej refleksji nad Akcją Wisła, jeżeli Ukraińcy uznają, że działania UPA na Wołyniu były ludobójstwem. Trudno to zaakceptować, mimo że należę do historyków, którzy uważają, że UPA miała totalitarną wizję państwa i społeczeństwa, oraz dokonała w latach II wojny światowej ludobójstwa. Reakcja władz polskich świadczy bowiem, że nie mają one żadnej własnej koncepcji, odpowiadają tylko na działania ukraińskie. Przy tym panicznie boją się rozdrażnienia radykalnej prawicy w Polsce.
Dla osoby myślącej w kategoriach państwa taka polityka jest dowodem intelektualnej bezradności. Ponadto umożliwia pokazywanie trudności pamięci o Akcji Wisła jako przede wszystkim wynikającej z nacjonalizmu polskiego.
Druga strona nie radzi sobie jednak z problemem specjalnie lepiej. Patrząc na wypowiedzi działaczy mniejszości ukraińskiej, na teksty zamieszczane w „Gazecie Wyborczej”, na wypowiedzi polityków, dojść można do wniosku, że Akcja Wisła to grom z jasnego nieba, przejaw zbrodniczej natury reżimu komunistycznego, który był zły i ze zła wynikał i jako taki należy go potępić, a wraz z nim Akcję Wisła.
Umyka przy tym z pola widzenia, że Akcja Wisła stanowiła jedynie kolejne ogniwo w procesie radykalizacji konfliktu narodowościowego. Nie oznacza to szukania przyczyn wysiedleń w mechanizmach państwa narodowego, które mogły im co najwyżej sprzyjać. W sytuacji wojny i załamania się wartości, gdy ograniczenia prawne zostały zniesione przez okupantów, tendencje z okresu przedwojennego zyskały zupełnie nową jakość i dynamikę.
Wraz z rozpoczęciem wojny nasilił się ekskluzywny nacjonalizm. W czasie wojny doszło do konsolidacji narodu polskiego w obliczu wrogów oraz włączenia do wspólnoty narodowej tych polskich chłopów, którzy przed 1939 r. nie przejawiali głębszej identyfikacji narodowej. Narzucona przez okupantów kategoryzacja według przynależności narodowej wzmocniła i zaostrzyła podziały etniczne. Zawężanie pojęcia narodu w oparciu o cechy kulturowe (pochodzenie, język, religię) oraz wspólnotę losów oznaczało równoczesne odgradzanie się od „oswojonych obcych” i pogłębianie dystansu społecznego wobec członków mniejszości narodowych. Na długo zostały przekreślone szanse na uformowanie się nowoczesnego narodu polskiego jako politycznej wspólnoty obywateli.
Także w przypadku powojennych wysiedleń Niemców, można je zrozumieć jedynie pamiętając o zachowaniach dużej części mniejszości niemieckiej podczas wojny, o Selbstschutzu i Niemieckiej Liście Narodowościowej, o charakterze niemieckiej okupacji.
Analogicznie, wyjaśniając Akcję Wisła nie można zaczynać od polsko-ukraińskiej wymiany ludności, ale trzeba od wkroczenia wojsk radzieckich 17 września 1939 r. na Kresy, odbieranego przez Polaków jako wbicie noża w plecy w sytuacji osaczenia. Solidarność coraz bardziej ograniczała się do narodowej wspólnoty. W powszechnym odczuciu zyskała uzasadnienie wcześniejsza nieufność wobec mniejszości narodowych, będąca reakcją na ruchy narodowe Ukraińców, Litwinów, Białorusinów.
W początkowym okresie działań wojennych żołnierze narodowości ukraińskiej i białoruskiej w Wojsku Polskim spełnili swój obowiązek. Później dezerterzy Ukraińcy prowadzili działania dywersyjne przeciwko rozbitym polskim oddziałom, a ukraińscy chłopi chwytali i przekazywali władzy sowieckiej żołnierzy polskich, napadali na urzędy państwowe, rabowali i zabijali uchodźców. Nietajona przez Ukraińców satysfakcja z upadku państwa polskiego oraz ukrainizacja szkolnictwa i kultury przez władze sowieckie wywoływały wrogość. Bez uwzględnienia polskich doświadczeń okresu okupacji sowieckiej w latach 1939-1941, nie sposób zrozumieć i wyjaśnić ani późniejszych wystąpień antyżydowskich, ani wzmagającej się wrogości wobec wszystkich mniejszości narodowych.
W tragicznej sytuacji dla Polaków, Białorusini, Ukraińcy i Litwini wierzyli, że zyskali szansę na budowę własnych państw dzięki sowiecko-niemieckiej agresji na Polskę. Dla Polaków było to równoznaczne ze zdradą.
Równie istotna jest polityczna orientacja obydwu frakcji OUN na Niemcy w próbach budowy własnego państwa. Niemcy traktowali także Ukraińców lepiej niż Polaków. Ograniczano ich działalność polityczną (jednakże pomagano w szkoleniu ludzi przez OUN), ale umożliwiono rozwój ukraińskiej spółdzielczości i szkolnictwa. Ukraińców wykorzystywano w tworzeniu administracji okupacyjnej. Nimi obsadzono granicę słowacką i węgierską, czyli polskie szlaki kurierskie.
W stosunkach polsko-ukraińskich doszło do najgwałtowniejszej eskalacji konfliktu. W nich obowiązywała, wprowadzona wcześniej przez nazistowskie i sowieckie władze, zasada odpowiedzialności zbiorowej, która nakręcała spiralę nienawiści i niekończący się ciąg akcji odwetowych. Obydwie strony dokonywały pacyfikacji wsi i mordów, przy czym inicjatywa należała przeważnie do UPA, dysponującej większą siłą. W wyniku ludobójstwa OUN-UPA zginęło około 100 tys. Polaków, a około 300 tys. ratowało się ucieczką na zachód.
Powszechne było przekonanie, że jeżeli na danych ziemiach zamieszkuje w znaczącym odsetku „mój” naród, to ziemie te powinny należeć do „mojego” państwa. Uważano, że pewne obszary winny ze względów historycznych należeć do państwa określonego narodu, a wszyscy inni to niepożądani „obcy”. Ta uwaga dotyczy także obywateli polskich narodowości ukraińskiej, którzy nie byli jedynie bezwolnym przedmiotem przesiedleń.
Przymusowe wysiedlenia z Polski, które miały miejsce po 1945 r., nie zostałyby dokonane, gdyby nie II wojna światowa. O Akcji Wisła mówi się jako o czystce etnicznej, ale była to- dodajmy - kolejna czystka etniczna. Taki charakter miała okupacja niemiecka i, w mniejszym zakresie, sowiecka. W stronę czystek etnicznych szła polityka litewska na anektowanej Wileńszczyźnie, przypominając powojenną politykę polską na ziemiach zachodnich. na przeprowadzenie czystek etnicznych nastawiona była polityka organizacji ukraińskich, mająca za cel usunięcie z terytorium uznanego za „swoje” Polaków i Żydów. Przesiedlenia i deportacje były codzienną praktyką. Koniec wojny nie oznaczał kresu stosowania przemocy.
W 1939 r. zapoczątkowany został etap rozwoju narodu polskiego, w którym rok 1945 nie stanowił istotnej cezury, a który wszedł w okres końcowy w latach siedemdziesiątych. Wyostrzone w czasie wojny podziały etniczne ograniczały możliwości posługiwania się koncepcją narodu politycznego – jako zorientowanej w przyszłość wspólnoty woli i działania na rzecz dobra wspólnego, bez względu na różnice narodowościowe. Zawężano kryteria przynależności do wspólnoty narodowej, przywołując postawy czasu okupacji, świadczące o braku lojalności i przywiązania do państwa polskiego członków mniejszości narodowych.
W tej perspektywie definiowano także zagadnienie bezpieczeństwa państwa polskiego, dla którego mniejszości narodowe miały być zagrożeniem. Dostrzec można analogię mordów oddziałów polskiego podziemia niepodległościowego dokonanych na członkach mniejszości narodowych, szczególnie we wsiach ukraińskich, z likwidowaniem w latach wojny osadzanych na Zamojszczyźnie w miejsce wysiedlanej ludności polskiej osadników niemieckich. W ówczesnej perspektywie postrzegania jedne i drugie działania służyły temu same celowi: zemście oraz likwidacji grup ludności uznawanych za wrogie i stanowiące zagrożenie dla Polski jako V kolumna. Wiedziano, że na początku 1944 r. komuniści ukraińscy wystąpili do Stalina o przyłączenie do ZSRS „Chełmszczyzny, Hrubieszowa, Zamościa i innych zachodnich rejonów”.
Polska, jak uważano, będzie silna wówczas, gdy zostanie uwolniona od tego balastu problemów etnicznych. Po wojnie powszechnie nie wyobrażano sobie współżycia Polaków z Niemcami, podobnie jak z Ukraińcami. Homogenizacji społeczeństwa miała służyć asymilacja Żydów, wymiana ludności z Ukrainą, Białorusią i Litwą, Akcja „Wisła” i „odniemczanie” Górnego Śląska.
Dopiero w tych ramach zrozumieć można Akcję Wisła, która była wspólnym projektem narodowo-komunistycznym. Z punktu widzenia prawa była to zbrodnia przeciwko ludzkości, ale czy to określenie, podobnie jak mówienie o odpowiedzialności zbiorowej, cokolwiek wyjaśnia?
Protestować czy nie?
przez Piotr Madajczyk, 25.mar.2017, w Aktualna polityka
Nadchodzą takie chwile, gdy osobie próbującej zachowywać się racjonalnie, a nie składać politycznych deklaracji, trudno jest się odnaleźć. W takiej sytuacji znalazłem się śledząc sprawę p. Macieja Sobieraja, któremu grozi zwolnienie z pracy w lubelskim oddziale IPN, po jego krytycznych wypowiedziach o projekcie uczczenia jednego z tzw. żołnierzy wyklętych, Leonarda Zub-Zdanowicza nazwaniem jego imieniem jednej z ulic w Lublinie.
Nie ukrywam przy tym, co niektórym się nie podoba, że według mnie polityka historyczna obecnej ekipy rządzącej jest znacznie lepsza niż ta prowadzona wcześniej. Dotyczy to zarówno nauki historii (rozłożonej w zakresie historii najnowszej przez wszystkie poprzednie rządy). Dotyczy to także innych projektów, w tym związanych z historią jako elementem promowania wizerunku kraju na arenie międzynarodowej. Podczas gdy wiele innych krajów zręcznie wykorzystywało je od lat jako soft power, w Polsce dominował i w tym zakresie dość prymitywny neoliberalizm.
Sprawa p. Sobieraja jest jednak dla mnie zasadniczo prosta. Ten kto chciałby podjąć decyzję o jego zwolnieniu wykazuje pogardę dla tradycji Solidarności, która w trzecim z postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego zapisała: „Przestrzegać zagwarantowaną w Konstytucji PRL wolność słowa, druku, publikacji, a tym samym nie represjonować niezależnych wydawnictw oraz udostępnić środki masowego przekazu dla przedstawicieli wszystkich wyznań.” Było to jasne odrzucenie wszelkiej cenzury politycznej i represjonowania za odmienne poglądy. I fundament budowanej demokracji.
Do tego dochodzą jeszcze własne wspomnienia z rozmów prowadzonych w domu, z Ojcem, który zajmował wówczas stanowisko dyrektora Instytutu Historii PAN. I do głowy mu nie wpadło, żeby zwalniać kogoś za odmienne poglądy polityczne i oceny historyczne. I był z tego bardzo dumny, chociaż nie zawsze dawało się takie osoby wybronić, wobec nacisku z góry.
Równocześnie po przeczytaniu listu naukowców protestujących przeciwko zwolnieniu p. Sobieraja – skoro go dostałem, to znaczy, że nie według wszystkich przeszedłem na ciemną stronę mocy – stwierdziłem, że podpisać go nie mogę.
- Po pierwsze, zamiast dyskutować o zasadzie autonomii nauki jego dużą część stanowi wskazywanie na słuszność argumentacji p. Sobieraja. Żołnierze wyklęci to nie moja bajka, moja tradycja to świetnie zorganizowane Polskie Państwo Podziemne, ale tak silne wyeksponowanie tego wątku w liście nasuwa przypuszczenie, że w liście nie tyle chodzi o Macieja Sobieraja, co jest on instrumentalnie wykorzystywany w walce politycznej przy użyciu jako broni symboli historycznych.
- Po drugie, odwołanie w liście do „najgorszych praktyk” okresu PRL wskazuje na emocje, zaciemniające rzeczywistość. Najgorsze praktyki PRL potrafiły być jednak znaczenie gorsze niż te w sprawie, o której tu mowa. Nie godząc się na pewne działania zachowajmy jednak umiar i zdrowy rozsądek.
- Po trzecie, sprawa została tak wykorzystana w części mediów, że obecnie zabierając głos w jej sprawie nie mówi się o Macieju Sobieraju, tylko składa się deklarację, po której jest się stronie w sporze politycznym. A ja będąc całkowicie niezależny na składanie takiej deklaracji nie mam najmniejszej chęci.
Pozostaje mi dlatego jedynie apel do podejmujących decyzje w IPN, aby całkowicie apolitycznie i niepublicznie siąść wieczorem z kieliszkiem wina i pomyśleć chwilkę nad tym, o co w ideałach Solidarności chodziło.
„o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego”
przez Piotr Madajczyk, 06.gru.2016, w Aktualna polityka
Podesłano mi projekt „Ustawy o zmianie ustawy o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej”. Projekt, którego treść budzi przerażenie, zarówno pod względem historycznym, jak i politycznym.
Pierwszy błąd, chociaż nie wiem czy jest to właściwe określenie, zawarty jest w poszerzeniu definicji z „inny ustrój totalitarny” na „za inny ustrój totalitarny uważa się w szczególności faszyzm, nazizm niemiecki, nacjonalizm ukraiński i litewski, militaryzm pruski, rosyjski i niemiecki”. Dla każdego kierującego się kryteriami naukowymi historyka sformułowanie to jest intelektualnym bezsensem.
Co prawda istnieją ogromne rozbieżności co do totalitaryzmu i jego zdefiniowania, ale powracają w nich takie cechy systemu politycznego, jak zbrodnia i pogarda dla prawa, zorganizowana alienacja i strach uniemożliwiające działanie polityczne, likwidacja sfery prywatnej, terror nie jako narzędzie zwalczania opozycji a jako narzędzie sprawowania władzy, ideologia o charakterze religii – kwestionowanie jej dogmatów jest karane jak herezja. Nie trzeba udowadniać, że nie ma sensu dopasowywanie do tego wzorca nacjonalizmu na przykład litewskiego.
Jeszcze mniejszy sens ma określanie militaryzmu pruskiego, rosyjskiego i niemieckiego jako ustrój totalitarny. Po pierwsze, totalitaryzm nie jest ustrojem tylko systemem politycznym, obejmującym nie tylko instytucje państwa, ale także kulturę polityczną, partie i różne formy organizacji społeczeństwa. Ustrój polityczny określa jedynie strukturę organów państwa (no dobrze, ten błąd był już wcześniej w ustawie). Stąd absurdalne jest określenie militaryzmu jako „ustroju totalitarnego”. Ponadto, aby było trudniej, był to niekiedy, jak w Niemczech po 1871 r., militaryzm funkcjonujący w państwie prawa. Czyli militaryzm jako ustrój totalitarny w państwie prawa?
Rzecz jednak w tym, że w projekcie dokonano zabiegu – nie wiem czy świadomie, czy też przejmując obiegowe używanie terminu „totalitarny” dla określenia negatywnie ocenianych państw, ideologii, polityków – określając to co uznaje się za antypolskie jako „totalitarne”. Na stronie Sejmu znaleźć można zresztą pismo Pierwszego Zastępcy Prokuratora Generalnego, wskazującego na ten problem i proponującego inną formułę: „za antypolskie ideologie nacjonalistyczne uważa się ideologie kwestionujące prawo narodu polskiego do samodzielnego bytu państwowego, prawo władz II Rzeczypospolitej Polskiej do sprawowania władzy państwowej na obszarze wyznaczonym jej granicami oraz ideologie nawołujące do eksterminacji osób narodowości polskiej lub do ich wypędzenia z obszarów przez nie zamieszkałych”. Jednakże w ten sposób p. Bogdan Święczkowski powiedział otwarcie to, czego autorzy projektu powiedzieć nie chcieli, kryjąc się za negatywnymi skojarzeniami z „totalitaryzmem”.
Jest w projekcie ustawy problem być może najważniejszy. Bo projekt jest nieszczery, nie mówi otwarcie o swoich celach. Przywołuje rozliczenie z komunizmem, wymienia w załączniku związane z nim upamiętnienia, ale w tym momencie nasuwa się pytanie, po co w ustawie „w tytule ustawy wyrazy „budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej” zastępuje się wyrazami „jednostek organizacyjnych, jednostek pomocniczych gminy, budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej oraz pomniki”? I dalej jeszcze następuje sprecyzowanie: „Za jednostki organizacyjne uważa się w szczególności szkoły i ich zespoły, przedszkola, szpitale, placówki opiekuńczo-wychowawcze, instytucje kultury oraz instytucje społeczne”. Szukam w pamięci gmin i przedszkoli, które w swych nazwach propagują komunizm, ale nie bardzo znajduję.
Mam wrażenie, że głównym celem proponowanej zmiany w ustawie jest mniejszość niemiecka w Polsce. Bo pod te szerokie formuły – obojętnie, czy będzie to „antypolska ideologia nacjonalistyczna”, czy „ustrój totalitarny” – wojewoda będzie mógł podciągnąć bardzo wiele. Nie bez powodu pada w projekcie tak często słowo „pomniki”, bo sądzę, że jego autorzy o pomnikach na Śląsku Opolskim myśleli bardziej niż o tych (coraz mniej licznych) poświęconych czerwonoarmistom i milicjantom. I nie bez powodu tak wiele uwagi poświęca się gminom.
Czy problemy PiS-u w województwie opolskim stają się problemami całego PiS-u, co oznaczałoby potworny regres w polskiej polityce wobec mniejszości narodowych i etnicznych, zaprzepaszczenie w jakieś części dorobku ostatnich 25 lat i postępujących procesów integracji tych mniejszości? Tym bowiem co było najgorsze w polityce polskich władz komunistycznych do 1989 r. było konserwowanie mniejszości przez tworzenie wśród niej ciągłego poczucia zagrożenia, przekonania, że musi się bronić i zwierać szeregi. Czy miałby nam grozić powrót do niektórych metod z tamtych czasów? Czy nie ma świadomości, że jedna akcja przymusowego usuwania pomnika, tablicy, nazwy itd. przyniesie znaczenie więcej szkód niż pożytku? Skonsoliduje lokalną społeczność przeciw państwu, które po 1989 roku było już jej państwem, gwarantującym prawo współdecydowania.
Warto równocześnie wskazać na jeszcze jeden problem, który się tutaj pojawia, ale widoczny był już wcześniej, w „Ustawie o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej”.
Prokurator Święczkowski twierdzi, że termin „ustrój totalitarny” nie pasuje także w odniesieniu do ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego . Tymczasem pasuje on bardzo dobrze w odniesieniu do ideologii OUN, w zradykalizowanej formie drugiej połowy lat 30. XX wieku. Jej odbiciem była koncepcja „nacjokracji” Mykoły Sciborskiego. W tej koncepcji jedności, której muszą być podporządkowane podziały i interesy klasowe, partyjne, grupowe i indywidualne, w której nie ma miejsca na kompromisy z innymi ideologiami, widać cechy ideologii totalitarnej. To system opierający się na solidarności (syndykalizm), odrzucający funkcjonowanie partii politycznych, bo ma się opierać na połączeniu zbiorowej woli narodu z autorytetem państwa-narodu. .
Ale ten opis pasuje także do części polskiej skrajnej prawicy, której przedstawiciele deklarowali: „To co się dzieje teraz w Niemczech to nurt ochotniczy i piękny. To oczyszczenie życia niemieckiego z wielowiekowego zatrucia jadem rozkładu, wszczepionego w krew tego wrogiego nam, lecz bądź co bądź wielkiego narodu przez żydostwo, które rozrosło się jak rak w jego organizmie. Patrzymy na główną treść tego, co się dzieje w Niemczech, nie tylko bez potępienia i zgrozy, lecz z zazdrością”. To system popierany przez ONR. Bolesław Piasecki w 1933 r. kreślił kształt przyszłego totalitarnego państwa narodowego: hierarchicznie zorganizowanego, elitarnego, w którym prawa zależą od wartości jednostki i jej miejsca w organizacji politycznej narodu, z którą związany byłby cały ustrój państwa, której struktury pełniłyby funkcje ustawodawcze i wyłaniały rząd. Polski totalitaryzm to także Zadruga. Tymczasem w obecnej praktyce politycznej totalitaryzm to tylko komunizm.
Czyli wszystko co uznajemy za antypolskie określamy terminem „ustrój totalitarny”, a totalitaryzm części polskiej radykalnej prawicy uznajemy za nie-totalitarny. Pozostaje nadzieja, że to tylko projekt.
Polityka historyczna IPN po wyborze nowego prezesa
przez Piotr Madajczyk, 15.lis.2016, w O historii
Nowy prezes IPN, dr Jarosław Szarek, udzielił ostatnio dwóch wywiadów – dla PAP i dla „wPolityce”. Pierwszy z nich został bardzo krytycznie skomentowany przez prof. Krzysztofa Ruchniewicza na jego blogu: „1918 i 1989 z perspektywy prezesa”. Część jego krytycznych uwag jest trafna, niektóre wydają się zbyt emocjonalne.
Nie sposób nie zgodzić się z zarzutem, że kontraproduktywne jest przeciwstawianie roku 1918 i 1989, uznanie tej pierwszej za fundamentalną dla polskiej tożsamości narodowej, a tej drugiej za synonim zgniłego kompromisu. Dla mnie też jest to nie do przyjęcia, moja tożsamość opiera się równie silnie na jednej i na drugiej z tych dat. Z każdej z nich jestem dumny, także dostrzegając błędy, które popełniono, a popełniono je w obydwu przypadkach.
Tu jednak pozostawmy emocje na boku, bo w wywiadzie nie pada nigdzie sformułowanie, że sytuacja po 1918 i 2016 roku jest prawie taka sama. Mowa jest natomiast o kryzysie wspólnoty i tożsamości narodowej, która wymaga zdecydowanych działań państwa i odwołania się do historii. Prof. Ruchniewicz autorytatywnie ocenia, że kryzysu takiego nie ma, dość demagogicznie wskazując na – niezaprzeczalną – wolność badań po 1989. Oczywiście, że jesteśmy w nieporównywalnie lepszej sytuacji międzynarodowej niż po 1918 roku, ale skala emigracji, nie malejąca liczba deklaracji o dostrzeganiu w emigracji jedynej szansy dla siebie, załamanie się przyrostu naturalnego itd. wskazują na kryzys wspólnoty narodowej.
Pytanie tylko jak ją wzmocnić? Nie wiem, co mają oznaczać tradycyjne wartości, o których mówi dr Szarek. Co do krytyki przez prof. Ruchniewicza zdania „Jednym z warunków miało być wyzwolenie z uwierającej pamięci o przeszłości, tradycji, chrześcijaństwa” także nie jestem pewien. Wykreśliłbym z niego, tu zgoda, chrześcijaństwo, bo ze względu na rolę odgrywaną w Polsce w okresie zaborów, ale szczególnie w latach osiemdziesiątych XX wieku, nikt rozsądny takich planów nie miał, chociaż radykałów znaleźć można wszędzie. Ale że wielu polityków uznało wówczas historię za zbędny balast? Ja też miałem takie wrażenie i wielu moich znajomych, nie mających nic wspólnego ani wtedy ani obecnie z PiS-em, uważało tak samo. W tej atmosferze III RP sama wyhodowała mit żołnierzy wyklętych, bo ja prowadząc zajęcia z historii prawa jestem dla wielu studentów pierwszym, który wyjaśnia im, jaką fantastyczną rzeczą było Polskie Państwo Podziemne.
Dlatego rozsądny projekt odwołania się historii, wykorzystania jej dla wzmocnienia wspólnoty narodowej, dania jej większej stabilności, poczucia pewności, jest na pewno projektem potrzebnym.
To co mnie szczególnie niepokoi w wypowiedziach dr Szarka, to coś innego. Przede wszystkim polityczne uwikłanie. Wyraźnie nie chce, nie może odciąć się od faszyzującego ONR. Ucieka w stwierdzenia, że młodzi są radykalni i tyle. Wikła się w sprzeczności, bo nie można być zwolennikiem idei wielonarodowościowej Polski jagiellońskiej i akceptować ideologii faszystowskiej. Podobnie jak nie można być konserwatystą i akceptować faszyzmu. Totalitarna ideologia ONR łączy go nie z Polskim Państwem Podziemnym a z UPA, która miała podobną wizję urządzenia państwa i społeczeństwa.
Niepokoi mnie też mitologizowanie okresu zaborów, bo nie chodzi tutaj o samo użycie pojęcia „kolaboracja”, ale o powrót do przestarzałego obrazu Polaków pod zaborami, obrazu trwania przez naród Polski prawie półtora wieku w walce i oporze, podczas gdy ci bez charakteru wygodnie się urządzają. Dla historyka to cofnięcie o wiele lat do tyłu.
Nowy prezes IPN dobrze widzi problemy polskiej tożsamości narodowej, znacznie gorzej jest ze znalezieniem recepty na nie. Nie sposób osiągnąć kompromisu przeciwstawiając rok 1918 i 1989. Kopca ku czci Jana Pawła II bym nie wyśmiewał – to arogancja wobec wielu wierzących osób, ale nie jest to projekt, który może Polaków zjednoczyć.
Mam też wątpliwości, czy dr Szarek właściwie rozumie mechanizmy nowoczesnej polityki historycznej demokratycznego państwa. W wywiadzie dla „wPolityce.pl” podaje przykład niemieckiej polityki historycznej, jej skuteczność tworzenia pozytywnego obrazu Niemiec na arenie międzynarodowej i polskie braki w tym obszarze. Ale widzi mityczne państwo niemieckie, które przez dziesiątki lat realizuje niezmiennie na wielu płaszczyznach interes niemiecki. Nie mówi o tym, że skuteczna niemiecka polityka historyczna jest swego rodzaju kompromisem (to straszne słowo) głównych niemieckich sił politycznych. Kompromisem, który jest także otwarty na dyskusje, który wykorzystuje sieć instytucji (fundacje wielu partii, instytuty historyczne, instytucje kultury), pozostawiając im szeroki zakres swobody, w wyniku czego traktowane są jako instytucje merytoryczne i to na najwyższym poziomie. I tak wygląda skuteczna polityka historyczna demokratycznego państwa.
Muzeum II wojny światowej
przez Piotr Madajczyk, 19.lip.2016, w O historii
Nie gaśnie spór wokół Muzeum II wojny światowej, a mnie wreszcie udało się znaleźć czas, żeby dokładniej spojrzeć na kontrowersyjne recenzje i sam program ekspozycji. Nie czuję się kompetentny do pełnej ich oceny, bo dopiero zaczynam się głębiej zajmować sprawami tej wojny, ale kilka uwag się jednak nasuwa.
Pierwsza z nich, dość banalna, o upolitycznieniu sporu, który niedobrze robi obydwu jego stronom.Tymczasem jest to spór starszy niż dzisiejsze kontrowersje polityczne. Autorzy wystawy zaprezentowali projekt, który ma poszerzyć polską pamięć o II wojnie, a zarazem umożliwić nie-Polakom zrozumienie odmienności tej wojny na ziemiach polskich. To wymaga porównań, pokazywania innych teatrów i kontekstów wojny. A recenzenci zaklinają, jak wielu badaczy Holocaustu: nas nie wolno porównywać, my jesteśmy wyjątkowi. Recenzenci są w swojej reakcji chyba dość typowi, bo do takiej porównawczej perspektywy są wyraźnie nieprzygotowani. Mimo, że tylko przez nią ukazać można okrucieństwo wojny na ziemiach polskich. Powtarzają, że polska perspektywa i jeszcze pokazać tego bohatera i tego i jeszcze to okrucieństwo wobec nas i kolejne. A że zwiedzający się w tym zagubi, jakie to ma znaczenie.
Zwiedzający wystawę będą zapewne myśleć podobnie, lub jeszcze gorzej, bo mimo pochwał pod adresem polskiej szkoły, która od lat jest tylko lepsza, lepsza i jeszcze lepsza, to poziom wiedzy historycznej ogromnej części uczniów (z wyjątkiem tych najlepszych szkół) ma wartość wręcz śmieciową. Nie tylko nie starcza w szkołach czasu na przekazanie im wiedzy, ale wielu nauczycieli nie umie uczyć związków przyczynowych. Przeciętnego polskiego ucznia można zniszczyć podczas zahaczającego o historię egzaminu jednym banalnym, powtarzanym pytaniem: „dlaczego”.
Niewątpliwie szeroka perspektywa jest ogromnym atutem wystawy. Świetny jest pomysł porównania OUN-UPA i Chorwacji /NDH). Dobrze pokazano polskie doświadczenie dwóch totalitaryzmów. Mam nadzieję, że kolaboracja zostanie pokazana w nowoczesny sposób. Dobrze, że jest eutanazja. Wbrew recenzentom sądzę, że krokiem do przodu jest mówienie o czystkach etnicznych, a także pokazanie wielkich migracji w jej wyniku. Podobnie dobrze oceniam pokazanie, czym skończyła się wojna dla tych, którzy ją wywołali. Nie ma w tym relatywizacji polskich doświadczeń. Dopiero w porównawczej perspektywie zwiedzający dostrzeże wyjątkowość okupacji ziem polskich.
Czego brakuje? Jest trochę mniejszych wątpliwości. Sądzę, że wystawa nie pokazuje istoty systemów totalitarnych, które popełniają zbrodnie przy masowym poparciu swoich zindoktrynowanych społeczeństw. Denerwujący jest też ciągły podział na „polskich i żydowskich”, bo niekiedy jest on konieczny, ale w odniesieniu do ludności cywilnej we wrześniu 1939 budzi już wątpliwości. Nie widzę w opisie Leningradu połączenia cierpienia ludzi z brutalnością sowieckiego totalitaryzmu.
Główne zastrzeżenia mam dwa.
Pierwszy, że wystawa faktycznie wbrew swoim zapowiedziom nie pokazuje wyjątkowości okupacji ziem polskich. Opis polityki niemieckiej należałoby rozpocząć od graficznego przedstawienia Holocaustu i Generalplan Ost, bo to jest perspektywa okupacji krajów na wschód od Niemiec. Wymienianie kolejnych represji itd. skłoni zwiedzającego Muzeum do stwierdzenia, że w Polsce było jeszcze ciężej. I tyle. A powinno mu się jasno pokazać, że perspektywa tej części Europy to ludobójstwo – wobec Żydów pełne i natychmiastowe, wobec Słowian (no i kraje bałtyckie) zaplanowane na dłuższy czas i bardziej „elastyczne” (folkslista, germanizacja dzieci, itd). Ten termin (albo genocyd) nie pojawia się, a mówienie jedynie o terrorze „prewencyjnym i odwetowym” po prostu zafałszowuje historię.
Drugi, że wystawa chce być nowoczesna i odwołuje się do życia codziennego, a faktycznie jest jedynie pseudonowoczesna. Są dwa sposoby badania i pokazywania życia codziennego. Można pokazywać życie codzienne w różnych aspektach: głód, nauka, praca, seks, szkoła, kultura itd. Ostatnią wydaną pracę z próbą takiego zestawienia stanowi “Surviving Hitler and Mussolini: Daily Life in Occupied Europe“, Robert Gildea, Olivier Wieviorka, Anette Warring (ed.) z 2006 roku. Obecnie w znacznie pełniejszy sposób przygotowywane jest takie porównanie życia codziennego w Europie w ramach projektu »World War II – Everyday Life Under German Occupation«.
Ale jest też drugi sposób pokazywania życia codziennego, wyraźny w książce: Jochen Böhler, Stephand Lehnstaedt (Hrsg.), Gewalt und Alltag im besetzten Polen 1939-1945, 2012. Pokazujący, że życie codzienne pod okupacją można zrozumieć tylko w szerokiej perspektywie, patrząc też jak okupacja zmienia okupowane społeczeństwa. Trzeba w takiej perspektywie uwzględnić nowe formy sprawowania władzy, nowe elity, etnizację życia codziennego, opór i kolaborację. W tym ujęciu widać jak sztuczne jest oddzielanie życia codziennego od walki, oporu i kolaboracji. Te obszary przenikają się ze sobą.
Traktaty polsko-niemieckie
przez Piotr Madajczyk, 15.cze.2016, w Aktualna polityka
Normalizację stosunków polsko-niemieckich symbolizują dwa układy zawarte po przełomie 1989 r.: potwierdzający ostateczny charakter polskiej granicy zachodniej traktat graniczny zawarty 14 listopada 1990 r. i traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 17 czerwca 1991 r. Pierwszy z tychże traktatów nie budzi żadnych wątpliwości – zamykał ciążące po 1945 r. na stosunkach polsko-zachodnioniemieckich kontrowersje co do trwałości ukształtowanej w wyniku II wojny światowej polskiej granicy zachodniej. Chociaż kontrowersje te miały coraz niklejszy związek z polityczną rzeczywistością, ich ostateczne zakończenie było niezbędnym warunkiem normalnego ułożenia stosunków między obydwu państwami.
Odmienny charakter miał traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, mający ukształtować stosunki między obydwu państwami na przyszłość i będący częścią aktywnej polityki RFN w Europie Środkowowschodniej. Podobne układy zawarte zostały bowiem z Bułgarią (9.10.1991), Węgrami (6.02.1992), Czecho-Słowacją (27.02.1992) i Rumunią (21.04.1992). Były one wprawdzie bardzo różne, bo stronami były zarówno państwa historycznie związane z Niemcami, jak i Polska oraz Czechosłowacja. Wszystkie układy miały podobną konstrukcję, obejmując bardzo szeroki zakres dziedzin, w których miano rozwijać współpracę.
Głównym celem była integracja europejska, na bazie demokracji, praw człowieka i praworządności. RFN deklarowała przy tym poparcie dla wstąpienia do EWG. Mówiono o rozbudowie stosunków politycznych, współpracy w organizacjach międzynarodowych, rozbudowie konsultacji na różnych szczeblach władz i kontaktów parlamentów. Przewidywano rozbudowę kontaktów w dziedzinie nauki, szkolnictwa, techniki i kultury, oraz niemiecką pomoc w rozwoju rolnictwa. Niemiecka pomoc objąć miała także lecznictwo (system ubezpieczeń), ubezpieczeń społecznych i polityki socjalnej, rynku pracy (aktywizacja zawodowa). We wszystkich układach mowa była o rozwijaniu kontaktów między społeczeństwami i powołaniu instytucji umożliwiających obydwu społeczeństwom lepsze poznanie się, przy czym szczególną rolę przypisywano młodzieży. Jedynie między Polską a Niemcami utworzono “Jugendwerk”, nadając wymianie instytucjonalną formę i większą skalę. W umowach z Polską i Czecho-Słowacją silnie rozbudowano fragmenty poświęcone współpracy regionalnej i przygranicznej, tworząc także odpowiednie międzyrządowe komisje. Ponadto deklarowano zamknięcie spraw związanych z przeszłością.
Mniejszość niemiecka i odpowiednia mniejszość zamieszkała w Niemczech stanowiły istotny problem jedynie w relacjach polsko-niemieckich, ze względu na liczebność obydwu wspomnianych grup. W innych krajach regionu mniejszość niemiecka była nieliczna i szybko się zmniejszała (Rumunia). W odniesieniu do Polski i Czecho-Słowacji mówiono o obywatelach niemieckich pochodzenia polskiego, czeskiego lub słowackiego. Odpowiedni fragment umowy polsko-niemieckiej stwierdzał: “Członkowie mniejszości niemieckiej w Rzeczypospolitej Polskiej, to znaczy osoby posiadające polskie obywatelstwo, które są niemieckiego pochodzenia, albo przyznają się do języka, kultury lub tradycji niemieckiej, a także osoby w Republice Federalnej Niemiec, posiadające niemieckie obywatelstwo, które są polskiego pochodzenia, albo przyznają się do języka, kultury lub tradycji polskiej, mają prawo, indywidualnie lub wespół z innymi członkami swej grupy, do swobodnego wyrażania, zachowania i rozwijania swej tożsamości etnicznej, kulturowej, językowej i religijnej bez jakiejkolwiek próby asymilacji bez ich woli” (art. 20).
Premier Krzysztof Skubiszewski mówił w swoim expose sejmowym z 26 kwietnia 1990 r.: “Co się tyczy sąsiada zachodniego, daliśmy początek polsko-niemieckiej współpracy realizującej wspólne cele i interesy”. Wtedy już, nawiązując do deklaracji Kohl-Mazowiecki z 14 listopada 1989 r. mówił o “początku polsko-niemieckiej ścisłej współpracy i wspólnoty interesów”[1]. Premier Bielecki akcentował stworzenie przez traktat podstaw prawnych, politycznych, oraz moralno-etycznych pod trwałą normalizację stosunków polsko-niemieckich. Stwierdzenie o wspólnocie wartości i interesów nie było pozbawione podstaw. W badaniach przeprowadzonych przez Centrum Stosunków Międzynarodowych i „Wissenschaftszentrum Berlin für Sozialforschung” w końcu lat 90. na polskich i niemieckich elitach stwierdzono daleko posuniętą zgodność ocen: co do przystąpienia Polski do UE i NATO, wiodącej roli USA, multiratelizmu w polityce międzynarodowej i wysokiej roli organizacji międzynarodowych, a także powściągliwości wobec interwencji wojskowych. Nie odgrywała dla nich większej roli sprawa Wypędzonych, za to doceniano konieczność pogłębiania stosunków dwustronnych. Występowały także pewne różnice, chociażby w ocenie roli państwa, ale nie miały one istotniejszego znaczenia. Autorzy opracowania przewidywali, że napięcia występować będą raczej odnośnie konkretnych ustaleń (nie tak kluczowych jak poszerzenie UE i NATO), gdy rządy będą musiały liczyć się z polityką wewnętrzną[2].
Traktat polsko-niemiecki miał swój wymiar zarówno „ponadczasowy” jak i „przejściowy”. Wymiar ponadczasowy stanowił fakt – dostrzegany zarówno przez polityków jak i podkreślany przez politologów – że zasadnicza zmiana stosunków z Niemcami stanowiła warunek wstępny reorientacji polskiej polityki zagranicznej[3]. Bez takiego kompleksowego uregulowania stosunków z Niemcami droga na Zachód byłaby niewątpliwie trudniejsza. „Przejściowość” wynikała ze starań Polski o integrację w strukturach europejskich, gdyż zjednoczone Niemcy deklarowały polityczne i ekonomiczne poparcie dla Polski w jej drodze do zbliżenia i do wstąpienia do Wspólnoty Europejskiej. Sformułowana w traktacie wspólnota interesów dotyczyła więc prześciowego okresu, gdy zbliżenie z Niemcami ważne było dla Polski także ze względów bezpieczeństwa, aby nie pozostać strefą buforową w momencie gwałtownych przemian na Wschodzie. Jednakże, wobec powściągliwości państw zachodnich, nie mówiono w traktacie o perspektywie przystąpienia Polski do NATO.
Zobowiązań tych Niemcy dotrzymały, promując poszerzenie szczególnie od czasu swojego przewodnictwa w Radzie Unii Europejskiej w drugiej połowie 1994 r. i występując jako swego rodzaju przeciwwaga dla powściągliwości a czasami wręcz niechęci Francji. Strona niemiecka popierała zniesienie wiz dla obywateli polskich, redukcję zadłużenia, przyjęcie Polski do Rady Europy i większe otwarcie Unii na import z Polski. W 1997 r. kanclerz Kohl zadeklarował zablokowanie przyjęcia do UE innych państw śródziemnomorskich, jeżeli w pierwszej grupie nowych członków nie znajdzie się Polska. Po krótkim załamaniu się stosunków po zmianie koalicji rządzącej w RFN Schröder powtórzył w 1999 r. kilkakrotnie wcześniejsze zapewnienia[4]. Ta bilateralna współpraca musiała jednak siłą rzeczy zmienić swój kształt po wstąpieniu Polski do UE i NATO, silniej być określana przez struktury euopejskie.
Bardzo ważna była wynikająca z traktatu współpraca i pomoc w modernizacji struktur życia społeczno-politycznego w Polsce i dopasowaniu ich do wymagań Unii Europejskiej. Trzeba tu zaznaczyć, że mówienie o znaczeniu traktatu jest pewnym uproszczeniem, gdyż był on jedynie jedynie jednym z wielu czynników wpływających na dalszą współpracę. Niewątpliwie ułatwił szybki wzrost obrotów handlowych między obydwu krajami, ale nie zadziałałby gdyby nie zmiany dokonujące się w gospodarce polskiej. To samo dotyczy praktycznie wszystkich dziedzin współpracy. Rozbudowywano współpracę i kontakty wojskowe na wszystkich szczeblach, także jako kontakty międzyludzkie. Ważne było zapoznanie się z doświadczeniami niemieckimi w budowie demokratycznych struktur armii i kontroli nad nią. Nie było to rzecz jasna przenoszenie rozwiązań, ale pomoc – nie zawsze skuteczna – w kształtowaniu nowych. Współpraca wojskowa (kluczowa umowa zawarta została w 1993 r.) obejmowała politykę militarną i obronną, kwestie szkoleniowe, porządek i organizację sił zbrojnych, ochronę środowiska i użycie sił zbrojnych w ramach pomocy humanitarnej i podczas klęsk żywiołowych. Sukcesem zakończyło się także instytucjonalizacja wymiany młodzieży, mimo że nie pod każdym względem. Nie udało się na przykład skłonić krajów związkowych do większego zaangażowania finansowego w wymianę uczniów, co wchodzi w ich zakres kompetencji. Na pewno nie są wystarczające przyznawane środki finansowe, które pozwalają na sfinansowanie mniej więcej połowy wartych tego projektów[5]. Nie uniknięto także upolitycznienia tej instytucji za czasów rządu premiera Millera.
Następowało rozbudowanie kontaktów partnerskich – w 2000 r. było to już ponad 300 partnerstw między miastami, gminami i powiatami. W pierwszym okresie ustalenia traktatu współgrały z otwarciem się licznych środowisk na ziemiach zachodnich i północnych na niemiecką historię ich ziem i na kontakty z jej byłymi, niemieckimi, mieszkańcami. W połączeniu z odtabuizowaniem historii przyczyniło się do szybkiej intensyfikacji kontaktów. Także i tutaj nie udało się jednak stworzyć stanu równowagi atrakcyjności – znacznie więcej miast polskich (i czeskich) szukało i szuka partnerów do współpracy niż odwrotnie. Mające trudności finansowe i często ubogą strukturę miasta nie są dla miast niemieckich, obawiających się jednostronnego obciążenia kosztami, atrakcyjnym partnerem. Natomiast Związek Miast Polskich i niemieckie związki komunalne są członkiem utworzonej w oparciu o traktat Międzyrządowej Komisji ds. Współpracy Regionalnej i Przygranicznej, co niewątpliwie ułatwia koordynowanie działań. Nie udało się nadać większego rozmachu współpracy w dziedzinie ekologii, co zapewne wiąże się ze stosunkowo niską jej rangą w Polsce.
Korzystne okazało się wsparcie rozbudowy kontaktów środkami Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej (560 mln. DM). Zapowiedziana została ona podczas rozmów Kohl-Mazowiecki w 1989 r., utworzona ostatecznie w październiku 1991 r., ale jest w mojej ocenie ewidentnie dzieckiem traktatu polsko-niemieckiego i planów rozbudowy kontaktów między obydwu społeczeństwami. Wprawdzie Fundacja ta zaangażowała się także w projekty, których finansowanie nie należało raczej do jej zadań (pomoc medyczna, domy opieki społecznej, ochrona środowiska naturalnego – oczyszczalnie, kanalizacje, wodociągi) i naruszyły jej kapitał, ale niezależnie od tego umożliwiła stworzenie pewnej infrastruktury współpracy. Bilans dokonań sporządzony około 2000 r. wymienia ponad 100 miejsc spotkań młodzieży, wspieranie wymiany młodzieży i towarzystw polsko-niemieckich, wspieranie ok. 600 projektów naukowych, popieranie rozwoju nauki języka niemieckiego w Polsce, ok. tysiąca imprez kulturalnych, dofinansowanie wydania 300 książek oraz renowacji ponad 200 zabytkowych obiektów sakralnych i ponad 100 świeckich. Rzecz jasna nie zabrakło także inicjatyw nieudanych lub kontrowersyjnych: budowa Collegium Polonicum i częściowe wsparcie utworzenia Viadriny; odbudowa Krzyżowej i pytanie czy jej kosta nie przewyższają pożytków z jej działalności; nie najlepsza atmosfera w ostatnim okresie wobec domu Hauptmanna w Jagniątkowie[6].
Osiągnięcia zostały z czasem przyćmione przez narastające rozbieżności co do terminu i ograniczeń w pierwszych latach po poszerzeniu Unii, przy czym strona niemiecka traktowana była jako najsilniej hamująca proces poszerzenia. Wskazuje się, że w wypowiedziach niemieckich polityków słyszalne były znane, stare negatywne stereotypy Polski i jej gospodarki[7]. Niewątpliwie odczuto skutki błędów popełnionych w pierwszym okresie normalizacji i zgodzić można się z oceną Klausa Bachmanna: “Warnungen, der deutsch-polnische Dialog bewege sich an der Oberfläche, viele alte Problemen seien nur vertagt, aber nicht gelöst worden und neue stünden an, auf die keine Seite vorbereitet się, konnten die feierliche Stimmung nicht trüben“[8]. Skutki tego stały się widoczne w końcu lat 90., gdy widoczny był rosnący brak wzajemnego zaufania. Dość powszechnie poddawano w wątpliwość samą formę stosunków po pojednaniu, brak poważnego dialogu. Z drugiej strony jednak, trudno pogodzić się z formułowanym niekiedy zwrotem o “pustce po pojednaniu” (Leere nach der Versöhnung), gdyż traktat polsko-niemiecki tworzył całe instrumentarium pól współpracy.
Napięcia wyraźnie narastały, że przypomnę tutaj chociażby kontrowersje wokół obchodów zakończenia II wojny światowej bez zaproszenia do Berlina strony polskiej, kompensowane zaproszeniem min. Bartoszewskiego do wystąpienia 28.04.1945 r. w Bundestagu. Podobnie działała wywołana przez stronę niemiecką w 1998 r. papierowa i nikomu niepotrzebna wojna na deklaracje parlamentów, która pokazywała, że władze niemieckie w swoich kalkulacjach w nikłym stopniu uwzględniają Polskę jako partnera. Coraz głośniejsze były obawy w RFN przed wyolbrzymianymi negatywnymi skutkami przystąpienia Polski do Unii. Towarzyszyło temu coraz silniejsze kwestionowanie w Polsce sformułowania o “wspólnocie interesów”. Była ona przy tym rzeczwiście ograniczona do zasadniczych strategicznych koncepcji europejskich, gdyż siła, wpływ i interesy obydwu państw były na tyle rozbieżne, że trudno było myśleć o poważniejszych wspólnych inicjatywach. Na prawicy następowało coraz silniejsze dystansowanie się od koncepcji wspólnoty interesów i powracanie do obrazu konfrontacji.
Traktat najbardziej chyba zawiódł nadzieje w zakresie rozbudowy kontaktów między obydwu społeczeństwami. Nie oznacza to, że w zakresie tym nie zaszły pozytywne zmiany, była przed chwilą mowa o partnerstwie miast, wymianie młodzieży, roli Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, itd. Jednakże podczas obchodów 60. rocznicy powstania Instytutu Zachodniego w Poznaniu wiosną 2004 r. prezydent Kwaśniewski nie bez racji stwierdził, że dwa przez niego podnoszone główne zadania w stosunkach polsko-niemieckich – bliska współpraca w ramach Unii Europejskiej i poszerzenie dialogu władz i elit na partnerstwo całych społeczeństw – są szczególnie trudne, gdyż nie da się ich wynegocjować w formie dwustronnego traktatu[9]. Jest to nadal zasadniczy problem i największy deficyt w realizacji postanowień traktatu polsko-niemieckiego. Dość pozytywny jest obraz Polski wśród niemieckich elit, ale obraz ten w społeczeństwie niemieckim jest nadal określany przez negatywne stereotypy. Podczas gdy obraz Niemca ulega w Polsce od paru lat ciągłej poprawie, obraz Polaka pozostaje w Niemczech nadal niezmiennie negatywny. Nie udało się poszerzyć zainteresowania w Niemczech Polską, w nauce niemieckiej raczej zmalała liczba ośrodków zajmujących się problematyką polską, w nikłym stopniu występuje ona w szkołach niemieckich.
Najistotniejsze zmiany przyniósł traktat w zakresie mniejszości niemieckiej w Polsce, będącej przez cały powojenny okres przedmiotem sporu między obydwu państwami, ale także nie mającej akceptacji spłeczeństwa polskiego. Był to także obszar najbardziej wrażliwy i pozostaje nim w pewnym stopniu także dzisiaj. Uważam, że traktat spełnił swoje zadanie w normalizacji sytuacji mniejszości niemieckiej w Polsce. Konieczne jest jednak znowu zastrzeżenie, że trudno z nim wiązać całość zmian w tej dziedzinie, które łączyłbym długoterminowo przede wszystkim z demokratyzacją sytemu w Polsce i tworzeniem – przy wszelkich jego jeszcze niedoskonałościach – państwa prawa. Regulacje traktatu były natomiast bardzo ważne, gdyż ustabilizowały sytuację mniejszości niemieckiej w Polsce, zwiększając jej poczucie bezpieczeństwa i tworząc pewien kanon praw mniejszości. Nie mogły jednakże istotnie wpłynąć na “docieranie się między większością a mniejszością”, będące procesem stricte wewnątrzpolitycznym. Przykładem może być zapis w traktacie mówiący o nie upamiętnianiu w miejscach, które nie są miejscami pochówku ofiar wojny. Być może mylę się, ale nie wydaje się, aby zapis ten odegrał istotną rolę w trudnych dyskusjach o pomnikach na Śląsku Opolskim. Podobnie nie ma on znaczenia dla dyskusji o istnieniu lub nie narodu śląskiego.
W tym kontekście, nie okazała się być wielkim obciążeniem sprawa podwójnego obywatelstwa, mimo że od czasu do czasu wywołuje nadal fale emocji. Podsumowując, miały wprawdzie w chwili przystąpienia Polski do Unii Europejskiej 1 maja 2004 r. miejsce na Śląsku Opolskim incydenty (zdjęcie tablicy z polskim godłem państwowym) pokazujące, że nadal jest to sfera wysoce emocjonalna, a niektórzy żyją nadal zbyt silnie przeszłością. Jednakże w skali regiony incydenty te nie miały takiego znaczenia ani skali, by móc zmienić sformułowaną tutaj ocenę.
W zakresie mniejszości narodowych mniejszy sukces przyniosły regulacje położenia mniejszości polskiej w Niemczech. Obecnie organizacją skupiającą większość stowarzyszeń polskich jest utworzony 4 kwietnia 1998 r. Konwent Organizacji Polskich w RFN, poza którym pozostają niestety tradycyjne organizacje: Związek Polaków “Zgoda” (jest członkiem-obserwatorem) i Związek Polaków w Niemczech. Niezależnie od widocznego we wcześniejszym cytacie rozróżnienia dokonanego w traktacie polsko-niemieckim między “mniejszością niemiecką” i “osobami pochodzenia polskiego” teoretycznie traktat gwarantował im równe prawa. Jak jednak mówił przewodniczący Konwentu, Aleksander Zając: “Praktycznie natomiast należy stwierdzić, iż istniejąca od lat asymetria w sytuacji prawnej i faktycznej ‘mniejszości niemieckiej w Polsce’ a polską grupą etniczną w Niemczech ulega systematycznemu powiększaniu się zdecydowanie na niekorzyść Polaków w RFN”. Wśród problemów wymienił zagwarantowanie “odpowiednich warunków nauki języka polskiego zarówno w niemieckim systemie szkolnym jak i pozaszkolnym; warunków do utrzymania tradycji i kultury polskiej przez środki wspierające – takie jak rozwój prasy, dostępu do radia i telewizji, funkcjonowania domów polskich, chórów, zespołów kulturalnych i polonijnych oraz przedłożenia propozycji powołania fundacji wspierającej przez państwo niemieckie finansowania oświaty i działalności kulturalnej w RFN”. Formułowany jest także postulat nadania Polakom w RFN statusu mniejszości narodowej, a także silniejszego promowania jej w Polsce i wypracowania długofalowej polityki wobec mniejszości polskiej w Niemczech[10].
Sądzę, że zasadniczą trudność nie tworzy silnie eksponowane w politycznych kontrowersjach nie nadanie Polakom w Niemczech statusu mniejszości narodowej[11]. Nie w ten sposób stworzona została dysproporcja między tymi dwoma grupami ludności, aczkolwiek takie uznanie niewątpliwie ułatwiłoby działanie, aczkolwiek przede wszystkim w zakresie instytucjonalnym. Odnośnie traktatu polsko-niemieckiego można sformułować zastrzeżenie, że nie przewidziano w nim instrumentarium, przy pomocy którego można by złagodzić brak równowagi atrakcyjności bycia Polakiem w Niemczech i Niemcem w Polsce. Brak atrakcyjności widoczny od samego początku dla osób zajmujących się tą problematyką. Doszły to tego dwa dodatkowe obciążenia, czyli niechęć części władz niemieckich do wypełnienia ducha traktatu oraz trudności Polonii w Niemczech w organizowaniu się i sprawnym, zwartym występowaniu wobec władz niemieckich. Nieprzyjemnym akcentem były próby tychże władz włączania się w wewnętrzne rozgrywki organizacji polskich i to mimo deklarowania przez stronę polską poparcia dla Konwentu[12]. Poza funduszami krajów związkowych środki finansowe przydzielało najpierw MSW, a następnie rolę tę przejął Pełnomocnik ds. Kultury i Mediów w Urzędzie Kanclerskim. Pojawiły się głosy wskazujące, że przedstawiciele władz niemieckich uważają, że traktat daje pewne prawa mniejszości niemieckiej w Polsce, ale nie Polonii w Niemczech[13]. Nie zmienił tej niekorzystnej sytuacji fakt, że problematyka Polonii w Niemczech została wprowadzona w 1998 r. do polsko-niemieckich rozmów na najwyższym szczeblu.
Wynikiem są trudności w dofinansowaniu różnego rodzaju projektów, w organizowaniu nauki w języku polskim (jako jej niechętne określany jest Szlezwik-Holsztyn i Dolna Saksonia). Nie zmieniło istotnie polskiej oceny polityki niemieckich władz powołanie Pełnomocników ds. Współpracy z Osobami Pochodzenia Polskiego, gdyż jak uznano nie przyznano im uprawnień dających rzeczywisty wpływ na sytuację Polonii.
Kilka zagadnień pozostało wyłączonych z regulacji traktatu, z różnym bardzo skutkiem. Była mowa o niezajmowaniu się w nim sprawą podwójnego obywatelstwa, które nie stanowi obecnie większego problemu. Podobnie strony zbyt silnie różniły się w sprawie prawa wysiedlonych Niemców do osiedlania się w Polsce, gdyż władze polskie uważały, że prawo takie zyskają oni po przystąpieniu Polski do UE. Nie osiągnięto porozumienia co do wprowadzenia dwujęzycznych nazw topograficznych i wydaje się, że było to dobre rozwiązanie, gdyż narzucanie takiej decyzji bez społecznej akceptacji i zaufania doprowadziłoby do niepotrzebnych napięć. Częściowo jedynie uregulowana została sprawa odszkodowań dla wielu więźniów obozów koncentracyjnych i robotników przymusowych w III Rzeszy. Powołano – w ewidentnym powiązaniu z traktatem, ale ze względów politycznych oddzielnie – Fundację “Polsko-Niemieckie Pojednanie”, która z 500 mln. DM wpłaconych przez RFN wypłacała jako humanitarny gest (nie odszkodowanie) świadczenia odnośnym osobom. Wewnątrzpolityczny opór w RFN był zbyt silny, żeby władze polskie osiągnąć mogły więcej. Zmiana dokonały się dopiero w końcu lat 90. i bez wpływu traktatu polsko-niemieckiego: konieczny był czynnik wewnątrzpolityczny w formie inicjatywy Zielonych i SPD z 1998 r. utworzenia Bundesstiftung NS-Zwangsarbeit unter Beteiligung der deutschen Industrie, oraz zewnętrzny w formie potężnego nacisku opinii światowej, a przede wszystkim amerykańskiej. Ten drugi okazał się na tyle silny, że zepchnął w zapomnienie wewnątrzniemieckie korzenie tej inicjatywy. Zamiast tego powstał w RFN obraz Polski stawiającej wyolbrzymione żądania i w Polsce – Niemiec gotowych wypłacić świadczenia dla ofiar III Rzeszy jedynie pod brutalnym naciskiem USA.
Z traktatu polsko-niemieckiego wyłączono także sprawy majątku Niemców wysiedlonych z Polski po 1945 r. Stanowisko strony były w tej sprawie bardzo rozbieżne, gdyż według strony polskiej problem ten w stosunkach już nie istniał, natomiast według niemieckiej nadal był on nierozstrzygnięty. Dość silny jest pogląd, że nie wynikało to z planów niemieckich uzyskania odszkodowań lub zwrotu mienia, ale miało za cel zablokowanie skierowania na drogę sądową przez osoby, których mienie uległo konfiskacie żądań o odszkodowanie pod adresem państwa niemieckiego. Żądania takie nie mogły zostać uznane, skoro formalnie sprawa własności pozostawała otwarta[14]. Trudno zgodzić się natomiast z oceną, że nierozwiązane pozostawiono „Vertriebenenfrage” czyli ogólnie problem niemieckich wysiedlonych, gdyż współczesny kształt nadały mu dopiero zmiany dokonujące się w pamięci historycznej Niemców w latach dziewięćdziesiątych.
Sprawa utraconej własności istniała wprawdzie w wystąpieniach ziomkostw już od wielu lat, ale nie miał poparcia liczących się sił politycznych w RFN, mimo że ze względów wewnątrzpolitycznych traktowano ją formalnie jako otwartą. W trakcie dyskusji zorganizowanej podczas wspomnianych już obchodów 60-lecia Instytutu Zachodniego w Poznaniu Bronisław Geremek mówił: “Musimy mieć jednak świadomość, że coś się zmieniło w ostatnich latach. Zmieniło się to nie w 2003 r., ale już w trakcie kampanii wyborczej w 1998 r., kiedy pojawiło się w wypowiedziach polityków, wtedy jeszcze opozycji, szerokie odwołanie do interesu narodowego. W taki sposób ani Konrad Adenauer, ani Helmut Kohl nigdy nie przemawiali. (…) Jeżeli kategoria ‘interesu narodowego’ pojawia się ponownie i to z dużym natężeniem w słowniku niemieckich polityków, to dostrzegam niebezpieczeństwo dla największego kraju europejskiego, który może nagle dostać zawrotu głowy od swojej własnej siły”[15].
Wskazanie na znaczenie końca lat 90. jest ogromnie ważne, to wtedy – pod wpływem wydarzeń podczas rozpadu Jugosławii – powstało polityczne wyobrażenie łączące w sobie rosnące zainteresowanie losem ofiar historii z ahistorycznym, uogólniającym postrzeganiem wszelkich przymusowych przesiedleń jako podobnego naruszenia praw człowieka. Wspomnieć by tu jeszcze można szeroki rezonans jaki wywołała w RFN jesienią 2001 r. książka Güntera Grassa, Im Krebsgang; rezonans który wskazywał na zmiany dokonujące się w społeczeństwie niemieckim[16]. Nie miejsce tu, aby szczegółowo omawiać wspomniany proces, ale widoczne jest, że podpisując traktat nie przewidziano komplikacji związanych ze zmieniającą się atmosferą opinii publicznej i procesem pewnej – aczkolwiek nie przeceniałbym jej skali – renacjonalizacji Niemiec. Tu rzeczywiście dostrzec można pewien idealizm twórców traktatu. Tym samym otworzyło się szerokie pole dla wysuwania oskarżeń pod adresem polskich autorów traktatu (szczególnie ówczesnego ministra spraw zagranicznych Krzystofa Skubiszewskiego) o zaniedbanie lub wręcz zdradę interesów polskich[17]. Sprawy polsko-niemieckie stały się znowu przedmiotem manipulacji i wykorzystywania w polityce wewnętrznej.
Bardzo ważne były zmiany dokonujące się podczas dyskusji nad inicjatywą uzworzenia Centrum przeciwko Wypędzeniom. Podczas dyskusji wokół Centrum okazało się, że tak jak w wielu innych dyskusjach o historii, znajdują one w pewnym momencie przełożenie na żądania o charakterze materialnym, aczkolwiek władze niemieckie (co nie oznacza: wszyscy politycy), a także osoby zaangażowane w inicjatywę Centrum dystansują się obecnie od takich postulatów. W Niemczech działania te traktowane są jako nie mające związku z inicjatywą utworzenia Centrum przeciwko Wypędzeniom, w Polsce jako ściśle powiązane, będące fragmentem ogólnej atmosfery wokół inicjatywy Eriki Steinbach. Skłaniam się do oceny, że związek ten jest oczywisty: skoro pewna grupa zaczęła być postrzegana jako ofiary, pojawiło się pytanie o prawomocność wymierzonych w nią w przeszłości sankcji. Wynikiem tego było utworzenie tzw. Preussische Treuhand, mającego wspierać pozwy niemieckie o odszkodowanie kierowane do polskich sądów.
Do mienia przejętego bezpośrednio po 1945 r. doszło jeszcze mienie osób wyjeżdżających w latach późniejszych do Niemiec po zadeklarowaniu narodowości niemieckiej. Osoby te musiały przed wyjazdem przekazać posiadany majątek krewnym, szybko sprzedać, lub jeżeli tego nie uczyniły traciły go na rzecz państwa polskiego. Tymczasem po 1989 r. niezależne sądy polskie poddały w wątpliwość legalność procedury pozbawiania obywatelstwa polskiego przez wyjeżdżających. Prawne wątpliwości musi budzić także zmuszanie do zrzekania się nieruchomości. Mimo że jest to bardzo odmienna kategoria osób, byli to obywatele polscy przez kilkadziesiąt lat mieszkający i pracujący w Polsce, w polskim odbiorze włączeni zostali do ogólnego obrazu żądań niemieckich i niemieckiego zagrożenia. Przy tym zapewne 99% Niemców nie wie w ogóle o takiej instytucji jak Preussische Treuhand. Natomiast wiele osób po stronie polskiej odbiera ją jako realne zagrożenie. Szczególnie dotyczy to zwykłych ludzi, którzy po 1945 r. otrzymali w użytkowanie i jak wierzyli na własność mienie na ziemiach poniemieckich, a po 1989 r. nadal konfrontowani byli z biurokratycznym i prawnych bałaganem, uniemożliwiającym ostateczne uporządkowanie prawa własności. Nie znalazły akceptacji propozycje, żeby Polska i Niemcy zawarły przed poszerzeniem UE dwustronne porozumienie regulujące to zagadnienie, gdyż jest to prostsze niż w ramach Unii.
Tym samym rozpoczęła się kolejna licytacja doznanych strat. Jaka była wartość ziem poniemieckich: Czy 19 mld. euro jak wyliczano w Niemczech? A jak odliczyć straty w chwili przechodzenia frontu, zniszczenia dokonane przez wycofujące się wojska niemieckie i majątek wywieziony przez specjalne komisje sowieckie? Zgodnie z zasadami takiej eskalacji „Wprost” wyliczało wysokość polskich strat wojennych, a władze Warszawy podjęły decyzję o oszacowaniu strat miasta podczas II wojny światowej i rozważeniu możliwości wystąpienia o odszkodowanie do rządu niemieckiego. Tym śladem poszły także inne miasta. Spotkało się to z akceptacją nawet niektórych osób dostrzegających propagandowy charakter inicjatywy, ale widzących w niej praktyczną możliwość skontrowania ewentualnych żądań niemieckich.
Na pytanie o możliwość uzyskania odszkodowania za utraconą przez Niemców własność prywatną nie ma jednoznacznej odpowiedzi (taką może być dopiero praktyczna decyzja odpowiedniego trybunału europejskiego, gdzie sprawa trafiłaby po apelacjach), co dalej podgrzewa atmosferę. Dodatkowy problem stanowi nieprzygotowanie strony polskiej do poważnej dyskusji prawniczej nad tym problemem. Zgodnie ze stanowiskiem polskim – Mariusz Muszyński pisał o nim w „Sprawach Międzynarodowych” nr 3 z 2000 r. – prawo do uregulowania spraw majątkowych wynikało z traktatu poczdamskiego, było konsekwencją wojny, a przejęcie niemieckich majątków było częściowym odszkodowaniem za poniesione przez Polskę straty. Stanowisko polskie w sprawie mienia poniemieckiego jest odmienne od niemieckiego, gdyż przejęty majątek niemiecki uznawany jest za część reparacji wojennych, czyli konfiskata niemieckiego mienia państwowego i prywatnego za granicą bez odszkodowania wynika z uznania Niemiec za agresora. Ponadto powszechne uznanie na płaszczyźnie prawnomiędzynarodowej zmiany granicy polsko-niemieckiej postrzegane jest zazwyczaj jako gwarancja przed roszczeniami. Dominowała raczej ocena, że wnioski niemieckie zostaną odrzucone, gdyż ich uznanie nie tylko oznaczałoby zakwestionowanie ładu europejskiego, ale ponadto byłoby sprzeczne z zasadami prawa rozstrzygając w sprawach sprzed powstania aktualnie obowiązujących norm i europejskich instytucji prawnych[18].
Tak więc tło dla decyzji Pruskiego Powiernictwa o wejściu na drogę sądową w Europie i Stanach Zjednoczonych tworzy obecnie obecnie art. 17 Karty Praw Podstawowych UE: “Każda osoba ma prawo do posiadania swojej, nabytej zgodnie z prawem, własności, do jej używania, do rozporządzania nią i przekazywania jej w spadku. Nikomu nie może zostać odebrana jego własność, chyba że ze względu na inetres publiczny i tylko w przypadku i na warunkach, które są przewidziane w ustawie, jak również za stosownym odszkodowaniem, wypłaconym w odpowiednim terminie“. Stefan Hambura wskazywał, że zwrot “zgodnie z prawem“ zachęca wręcz do sporu nad jego interpretacją. Równocześnie panuje stan pewnej bezradności władz polskich i niemieckich. Wprawdzie rząd kanclerza Schrödera odmówił łączenia żądań wypędzonych z procesem poszerzenia UE, ale równocześnie kontynuował politykę wcześniejszych rządów niemieckich nie poruszania sprawy praw majątkowych osób trzecich. Tak więc dystansowaniu się od żądań wypędzonych towarzyszyło pozostawianie tej tematyki bez ostatecznego zakończenia[19]. A sytuacja jest bardzo niejasna i tym bardziej naładowana emocjami: Regulacja kwestii majątkowych nie podlega Brukseli, ale czy Układ Poczdamski miał prawo wpływać na prywatne sprawy majątkowe? Co będzie jeżeli skarżacy Niemcy nie będą chcieli odszkodowania tylko a równego traktowania w wypadku reprywatyzacji i zwrotu mienia. W razie niekorzystnych dla Polski decyzji sądowych grozi załamanie stosunków RFN z Polską, ale w RFN obowiązuje decyzja Federalnego Sądu Konstytucyjnego (podjęta po układach Brandta), że rząd federalny nie ma prawa rezygnować z prywatnych roszczeń majątkowych obywateli niemieckich za granicą. Mógłby co najwyżej przejąć wypłacenie odszkodowań.
Na koniec dochodzimy do pytania, w jakiej relacji do traktatu polsko-niemieckiego i jego mniej lub bardziej skutecznej realizacji znajdują się polsko-niemieckie kontrowersje związane z Irakiem, rozbieżną oceną roli USA i konstytucją europejską? Odpowiedź jest jednoznaczna i nie zajmie wiele miejsca: w żadnym i nie należy postrzegać ich jako konsekwencji niedoskonałości tego traktatu lub jego realizacji. Wraz z doprowadzeniem do znalezienia się Polski w strukturach NATO i UE traktat jako taki spełnił swoje zadanie, a kluczową rolę zyskują regulacje określające zasady współpracy i współdziałania nie bilateralnie a w ramach struktur europejskich. Zasadniczym problemem jest od tego momentu relacja między polską a niemiecką wizją Unii Europejskiej, jej polityki zagranicznej i obronnej, stosunków z USA. Wizja taka jeszcze w Polsce nie istnieje, gdyż w trakcie przygotowań do poszerzenia Unii skupiono się przede wszystkim na eksponowaniu pragmatycznych jej zalet, głównie gospodarczo-finansowych. Nie oznacza to jednak, że stosunki bilateralne utraciły na znaczeniu i niewątpliwie konieczne jest szukanie odpowiedzi na pytanie, czy możliwa jest i w jakich obszarach częściowa wspólnota interesów Polski i RFN: w scalaniu Wschodu i Zachodu Europy, czy możliwa jest lepsza współpraca naukowa i gospodarcza, technologiczna i infrastrukturalna, bardziej aktywne partnerstwo obydwu społeczeństw[20].
________________________________________
[1] “Zbiór Dokumentów. Dokumenty z zakresu polityki zagranicznej Polski i stosunków międzynarodowych” 1990, nr 2.
[2] Wolf-Dieter Eberwein, Janusz Reiter, Die deutsch-polnischen Beziehungen. Eine Interessen- und Wertegemeinschaft?, Berlin 1999. Daleko posuniętą wspólnotę wartości i interesów między elitami obydwu krajów potwierdza także Matthias Ecker-Erhardt, Die deutsch-polnische Beziehungen auf der Elitenebene: Interessen, Werte, Gemeinschaften, W.-D. Eberwein, B. Kerski (red.), Die deutsch-polnischen Beziehungen 1949-2000, Opladen 2001, s. 149-178.
[3] Por. Krzysztof Malinowski, Traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy i reorientacja polskiej polityki zagranicznej, „Rocznik Polsko-Niemiecki” 2002, t. 9, s. 66-83.
[4] Por. Bogdan Koszel, Rola Niemiec i Francji w poszerzeniu UE o Polskę, w: Krzysztof Malinowski, Markus Mildenberg, Trudny dialog. Polsko-niemiecka wspólnota interesów w zjednoczonej Europie, Poznań 2001, s. 77-94, tutaj s. 86 i Malinowski, Traktat…, s. 69..
[5] Liczne przykłady opisane są w publikacji B. Kerskiego (red.), Sąsiedztwo w centrum Europy. Stosunki polsko-niemieckie na początku nowego stulecia. Antologia tekstów Magazynu Polsko-Niemieckiego DIALOG z lat 1999-2003, Warszawa 2003.
[6] Herbert Helmrich, Nietypowa inicjatywa. O działalności Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, w: Kerski (red.), Sąsiedztwo…, s. 145-148.
[7] Mildenberg, Funktioniert die “Interessengemeinschaft”? Bilanz eines Jahrzehnts deutsch-polnischer Beziehungen, w: Wolf-Dieter Eberwein, Basil Kerski (red.), Die deutsch-polnischen Beziehungen 1949-2000, Opladen 2001, s. 113-148, tutaj s. 130.
[8] Mildenberg, Funktioniert…, tutaj s. 121.
[9] Por. wystąpienie w “Przegląd Zachodni” 2004, nr 2(311), s. 8-11.
[10] Polacy w Niemczech. Rozmowa z Aleksandrem Zającem – przewodniczącym Konwentu Organizacji Polskich w Niemczech, “Nowe Życie”, kwiecień 2002 (http:/nowezycie.archidiecezja,wroc.pl/numery/042002/05.html).
[11] Por. Polacy w Niemczech, “Nasz Dziennik” z 18.07.2000.
[12] Osoby związane z Konwentem zarzucały m.in., że dziwnie łatwo uzyskiwały finansowe poparcie władz niemieckich dla swoich projektów organizacje pozostające w konflikcie z Konwentem. Por. też pismo ministra spraw zagranicznych RP do marsz. Alicji Grześkowiak z 27.07.1999 (http:/www.senat.gov.pl/k4/dok/sten/oswiad/Kuczynsk/3702o.htm).
[13] Opracowanie Aleksandra Zająca w “Świecie Polonii” Wspólnoty Polskiej z 29.08.2004
[14] Budzi wątpliwości, czy żądania takie zostałyby uznane przez sądy za mające podstawę prawną, ale – zgodnie z tą oceną – pewniejsze dla władz RFN było zablokowanie możliwości kierowania ich na drogę sądową.
[15] Polska racja stanu a problem niemiecki, “Przegląd Zachodni” 2004, nr 2(311), s. 20-28, tutaj s. 25.
[16] Szerzej pisałem o tym w Polsko-niemieckie dyskusje o historii, “Rocznik Polsko-Niemiecki” 2003, s. 35-70.
[17] A. Maciarewicz mówił o polskich błędach i zaniedbaniach: “To wynik niechlujstwa, nieudolności, albo… Albo trzeba powiedzieć, że świadomego antypolskiego działania obozu rządzącego w ciągu ubiegłych 14 lat” (“Nasz Dziennik” nr 53 z 03.03.2003).
[18] O sprawach majątkowych: Mariusz Muszyński, Rewanżyzm, błędy, czy dobry interes?, „Rzeczpospolita” z 23.10.03; J. Pruszyński, Czy powinniśmy przepraszać za wysiedlenie?, „Rzeczpospolita” z 16.10.2003; Wypędzeni przygotowują pozwy, „Rzeczpospolita” z 2.10.2003; Izabela Kraj, Warszawa policzy straty, „Rzeczpospolita” z 7.10.2003. O braku szans mówił niemiecki prawnik Christian Tomuschat („Rzeczpospolita” z 06.11.2003). O polskich obawach: Bogdan Wasztyl, Rachunki krzywd, „Gazeta Polska” z 1.09.2003.
[19] Mildenberg, Funktioniert…, s. 137.
[20] Takie pola nowej wspólnoty interesów definiował Marek Prawda, Polsko-niemiecka wspólnota interesów i nieporozumień, w: Malinowski, Mildenberg, Trudny dialog, s. 13-22, tutaj 21.
Ludobójstwo Ormian, czyli inżynieria społeczna
przez Piotr Madajczyk, 24.kwi.2016, w Aktualna polityka, O historii
Najbardziej radykalny model inżynierii społecznej zrealizowany został w Imperium Osmańskim. Imperium Osmańskie kształtowało swoje struktury jako państwo narodowe. Z ponadpółwiecznym opóźnieniem, w stosunku do Bałkanów, po¬wstawała w nim nowoczesna warstwa średnia. Tworzyło to poważne napięcia, ponieważ ekonomicznie dominowali w handlu Grecy, Armeńczycy i w mniej¬szym stopniu chrześcijańscy Arabowie. W końcu XIX w. rozpoczął się proces politycznej mobilizacji mas.
W końcu XIX w. zniszczona została, w wyniku imigracji muzułmanów z utraconych przez Impe¬rium Osmańskie ziem do Tracji i Anatolii, równowaga między społecznościami chrześcijańskimi i muzułmańskimi. Te ostatnie zyskiwały na sile, a idea wie¬lonarodowościowego państwa była marginalizowana. Powstawały nowe elity, do których mógł się skutecznie odwołać Mustafa Kemal. Jednakże w rozwi¬jających się miastach z trudem konkurowały one ze starymi elitami, tworząc nacjonalistycznie nastawioną turecką inteligencję. Oficerowie i inteligencja stanowili coraz liczniejsze i wpływowe grupy. Nacjonalizm postrzegano coraz powszech¬niej jako narzędzie umożliwiające zarówno przetrwanie państwa, jak i jego mo¬dernizację. W latach 1908-1918 dokonały się ostatnie przemiany niezbędne dla stworzenia tureckiego państwa narodowego – powstały masowe partie, posze¬rzono edukację, przyspieszono zmiany polityczne[1]. Równocześnie nadal istniały tradycyjne tożsamości i lojalności, nie pasujące do modelu jednolitego narodowo państwa (Üngör 2006: 175). Świadomość ich istnienia, szczególnie we wschodniej części państwa, była w późniejszym okresie czynnikiem radykalizującym działania Młodoturków (Üngör 2008: 23).
W tym kontekście osadzona była turecka polityka narodowościowa, wykorzystująca mechanizmy marginalizacji, dyskryminacji, represji, deportacji, przymusowej asymilacji, wymiany ludności i masakr. Ich częścią było także wymazywanie śladów nie-tureckiej historii i kultury, turkizacja nie-tureckich muzułmanów, konfiskata mienia, oraz program kolonizacji. Ludobójstwo Ormian w 1915 roku było jedynie najbardziej brutalną metodą realizacji wielkiego projektu inżynierii społecznej, której celem było stworzenie tureckiego państwa narodowego. Niektórzy historycy używają radykalnego sformułowania o „Generalplan Ost 1915”, w którym ważną rolę odgrywały też elementy ekonomiczne[2].
Masakry chrześcijan, którzy nie stanowili jednolitej wspólnoty, nie zaczęły się w XX wieku. Ormian dotknęły w latach 1894-1896 i w 1909 r. W najgorszym 1895 r. ich ofiarą padło 100 tys. Ormian (Bartrop 2010: 523). Masakry te były odpowiedzią sułtana na żądania ormiańskich partii równoprawnego traktowania i obrony przed przemocą i rabunkami (Kaligian 2008: 77). Do masakr Asyryjczyków (m.in. Sasun 1904, Adana i Cylicja 1909) dochodziło na przełomie XIX i XX wieku (Travis 2006: 330). Mimo pewnej poprawy sytuacji po 1908 r. istniały strukturalne uwarunkowania, które w późniejszym okresie ułatwiły realizację czystek etnicznych, w tym ludobójstwa. Należało do nich istnienie uzbrojonych formacji kurdyjskich, niechęć władz do podejmowania zdecydowanych działań wobec agresywnych i łamiących prawo kurdyjskich plemion, jednostronne rozbrajanie przez władze Ormian, brak politycznej woli do usunięcia na różnych szczeblach władz osób wrogich zmianom w państwie i wrogo nastawionych do niemuzułmańskich społeczności, brak reform w policji i w lokalnych władzach – często skorumpowanych, nieprofesjonalnych i pro-kurdyjskich.
Wojny bałkańskie spowodowały zaostrzenie nacjonalistycznych nastrojów w Imperium Osmańskim, kończenie kształtowania się państw narodowych na Bałkanach (Üngör 2006: 176). Nie bez racji określane są one jako okres ostatecznego rozstanie się Młodoturków z ideami liberalnego i wielonarodowościowego państwa. Istotny wpływ na zmianę miały nastroje muzułmanów uciekających z Bałkanów, uważających chrześcijan za zdrajców w przyszłym konflikcie. Przy tym Imperium Otomańskie musiało, przejściowo, zaakceptować propozycję utworzenia dwóch autonomicznych obszarów dla Ormian. Miały być zarządzane przez neutralnych inspektorów, mianowanych przez wielkie mocarstwa i zatwierdzonych przez władze Osmańskie (Segesser 2008: 98).
Eskalował konflikt turecko-grecki, przynosząc masową ucieczkę i wysiedlenia ludno¬ści muzułmańskiej z Bałkanów i gwałtowne pogorszenie się sytuacji Greków w Imperium Osmańskim. Dochodziło do palenia greckich wiosek i mordowa¬nia ich mieszkańców przez armię turecką po klęskach w 1912 r. W 1913 r. wy¬cofująca się armia turecka „całkowicie doprowadziła greckie kolonie w Tracji do ruiny” („reduced entire Greek settlements in Thrace to ruins”). Rok 1913 przyniósł zakończenie konfliktu zbrojnego, ale nie usunął napięć. Władze tu¬reckie deportowały wiosną 1914 r. Greków z wybranych regionów, a później kontynuowały politykę usuwania ich ze wschodniej Tracji, znad morza Marmara, wybrzeża egejskiego Azji Mniejszej i wybrzeża Morza Czarnego. Pod tym naciskiem, całe lokalne społeczności greckie decydowały się na wyjazd. Władze ukrywały jeszcze swoją rolę, przedstawiały antygreckie działania jako oddolne, nad którymi nie są w stanie zapanować. Czystki etniczne, połączone z rabunkami, morderstwami, niszczeniem miast i wsi ob¬jęły 240-450 tys. Greków. Turcy zaangażowani w prześladowania Greków nierzadko uczestniczyli następnie w ludobójstwie Ormian[3].
Widoczna była postępująca radykalizacja czystek etniczno-religijnych. Niektóre elementy działań Młodoturków nasuwają skojarzenia z polityką antysemicką w III Rzeszy. Obejmowały one specjalne obciążenia finansowe, bojkot greckich firm, ich wywłaszczanie, porywanie i mordowanie greckich właścicieli firm oraz lokalnych działaczy, zwalnianie nietureckich profesorów z uczelni, zastraszanie w celu zmuszenia do emigracji, kierowanie greckich poborowych do batalionów pracy przymusowej, wreszcie masakry jak w Fokaji koło Smyrny (por. Üngör 2008: 24; Bjørlund 2008: 43; Georgelin 2008: 59). Latem 1914 r. polityka turecka była radykalniejsza niż ta w pierwszych latach III Rzeszy. Nastawiona na zmianę struktury etnicznej, religijnej, ale także ekonomicznej, dyskryminacyjna w sferze praw wyborczych. Bjørlund (2008: 44) także porównuje ją do polityki aryzacji.
Opisywane zmiany były częścią ogromnie ciekawego, szeroko zakrojonego, projektu ukształtowania według wzorów zachodnich nowoczesnego narodu tureckiego. Imperium Osmańskie miało zostać zastąpione przez narodowe państwo tureckie. Młodoturcy przejęli liczne zachodnie idee, w tym scjentyzm, antyklerykalizm, społeczny darwinizm, biologizm i przekonanie o roli elit. Ich projekt był tym bardziej radykalny, że zakładał zasadniczą zmianę relacji państwo – religia, opartą na sekularyzacji i tworzeniu nowoczesnej tożsamości narodowej. Religia i tradycja była w tej perspektywie przyczyną zacofania i słabości. Turcy należeć mieli do tej samej rasy kaukaskiej co Europejczycy, dlatego winni odrzucić islamską tradycję, zastąpić alfabet arabski łacińskim, usunąć z tureckiego słownika słowa pochodzenia arabskiego i perskiego. Dostrzec można także ideę stworzenia nowego człowieka: sprawnego fizycznie, inteligentnego, kierującego się normami etycznymi i poczuciem odpowiedzialności. „Nowego Turka”, którego jednak należy dopiero wychować na obywatela, oświecić, nauczyć zasad cywilizowanego świata – od sposobu ubierania zaczynając, a na kulturze kończąc, nakłonić do sportu i ćwiczeń fizycznych. Zmianie miała ulec pozycja kobiet w społeczeństwie, objętych edukacją, uwolnionych od kwefu i wielożeństwa, nauczonych nowoczesnego prowadzenia domu.[4]
Młodoturcy przejęli także idee eugeniczne, aczkolwiek częścią publicznego dyskursu stały się one dopiero później, w latach 30. XX w. Pojawiły się jednak wśród reformatorów już w XIX w., a troska o poziom zdrowia i przyrost naturalny znalazła odbicie w utworzeniu w 1920 r. Ministerstwa Zdrowia i rozbudowie służby zdrowia, oraz regulacjach prawnych ograniczających aborcję. Zastanawiano się nad degeneracją, nad kosztami utrzymywania osób upośledzonych psychicznie, nad negatywnym wpływem urbanizacji. W praktycznych działaniach wprowadzono poradnictwo przedmałżeńskie, zakazano zawierania małżeństw chorym na choroby weneryczne, trąd, choroby psychiczne i gruźlicę. Nie zdecydowano się na sterylizację, skłaniając się bardziej do rozwiązań francuskich (Lamarckizm). Nieufnie przyglądano się wpływowi edukacji i aspiracji kobiet na rodzinę i przyrost naturalny. Jednakże kategorii eugenicznych nie przenoszono na podziały etniczne, w tym na sąsiednie narody.[5]
W okresie I wojny światowej dominującym problem reformy państwa było jego zróżnicowanie etniczne i religijne. Wybuch wojny przerwał grecko-osmańskie rozmowy o wymianie ludności. Wraz z wybuchem I wojny opisywany proces uległ zaostrzeniu, gdyż Imperium Osmańskie znalazło się w stanie wojny z Rosją. W dyskursie Młodoturków modernizacja państwa legitymizowała użycie przemocy. Z kształtowanego narodu tureckiego wykluczeni mieli zostać Ormianie, Grecy, Żydzi i inne społeczności chrześcijańskie, aczkolwiek przy zróżnicowanym użyciu przemocy. Sporne pozostaje, czy musiało to oznaczać czystki etniczne, czy też mogło – nadanie statusu mniejszości, podporządkowanych tureckiej większości. W 1914 r. trwały tureckie przygotowania planu, mającego doprowadzić do usunięcia nie-muzułmanów, uważanych za raka, który musi zostać wycięty. W miejsce usuwanej ludności osiedlani mieli być muzułmanie z Bałkanów i Kaukazu. Nie-tureccy muzułmanie ulec mieli asymilacji, dotyczyło to także Kurdów. Mieszkający w pobliżu Iranu Nestorianie mieli po przesiedleniu ulec rozproszeniu i asymilacji. W odniesieniu do Ormian miało to stanowić „a final end, in a manner that is comprehensice and absolute, to this issue constituting an important matter in the list of vital issues for the state”. Odpowiednia decyzja podjęta została przez władze Komitetu Jedności i Postępu.[6]
Jesteśmy tutaj przy relacji między wojną a czystkami etnicznymi, w tym ich najradykalniejszą formą, czyli ludobójstwem. Wiadomo, że wojna nie jest niezbędna ani do jednego ani do drugiego, aczkolwiek tworzy sprzyjające im warunki. W przypadku wysiedleń jest to akceptacja dla radykalnych rozwiązań, w przypadku genocydu – skoncentrowanie uwagi świata na innych obszarach i problemach (o genocydzie Bartrop 2010: 524, „cover for the genocide”). Te twierdzenia są niewątpliwie prawdziwe, ale także jednostronnie deterministyczne. Podobny determinizm widoczny jest przy dyskusjach o wysiedleniach Niemców po II wojnie światowej, gdy niektórzy historycy traktują je przede wszystkim jako realizację w sprzyjających warunkach przygotowywanych od lat planów.
Genocyd Ormian był nie tyle realizacją wcześniejszych planów, ile ich dynamicznego rozwoju i radykalizacji w sytuacji zaostrzonego wojenną sytuacją kryzysu imperium, ponoszonych przez nie klęsk i strat terytorialnych. Społeczność ormiańska wiązała niezmiennie swoje plany z Rosją i naciskiem wywieranym na Imperium Osmańskie, a Ormianie postrzegani byli w Turcji jako oparcie dla polityki rosyjskiej, oraz dążący do utworzenia własnego państwa. Traktowani byli bardziej wrogo i brutalnie niż prawosławni Grecy (Georgelin 2008: 69-70). Według tureckiego historyka Halacoctlu Ormianie dezerterowali z armii lub unikali mobilizacji, tworzyli zbrojne oddziały pomaga-jące wojskom rosyjskim (Halacoctlu 2002: 44-47). Jest to obraz jednoznacz-nego, szerokiego zaangażowania po stronie rosyjskiej. W rzeczywistości, w obrazie tym nałożone zostały na siebie prorosyjskie sympatie Ormian i nacjonalistyczne obrazy tureckie zagrożenia przez nie-Muzułmanów i nie-Turków.
Od grudnia 1914 usuwano Ormian z policji i lokalnych władz, od początku 1915 r. rozbrajano ormiańskich żołnierzy, kierując ich do batalionów pracy (Üngör 2006: 179). Eskala¬cja konfliktów i wrogości wobec ludności ormiańskiej (pogromy miały miejsce od końca XIX w.) doprowadziła do ludobójstwa w 1915 r., dokonanego przez jednostki tureckie i kurdyjskie[7]. Wniosek ten umożliwiają materiały zachowane w zachodnich i, mimo przeprowadzonych czystek, tureckich archiwach, w połączeniu z analizą przebiegu wydarzeń.[8] Obok długofalowego planowania wpływ miały zapewne także wydarzenia okresu wojny, czyli klęski ponoszone na froncie rosyjskim (Sarıkamış). Wymieniane jest ponadto powstanie w Van w kwietniu 1915 r., zaangażowanie grupy Nestorian czy niewielkie wy¬stąpienia ormiańskie przeciw Turkom w pierwszym okresie wojny.[9]
Masakry Ormian rozpoczęły się 24 kwietnia 1915 r., masowe deportacje 23 maja. Członkowie lokalnych władz, którzy nie chcieli uczestniczyć w genocydzie byli odsuwani, a niekiedy nawet zabijani (Akçam 2006: 137, 141-142). Władze tureckie wprowadziły przy tym surowe kary, odpowiedzialność przed sądem wojennym, dla muzułmanów pomagających chrześcijanom (Üngör 2008: 24).
W antyormiańskich wystąpieniach ujawniła się większość typowych dla dwudziestowiecznych czystek mechanizmów działania:
- zorganizowany charakter, rola państwa (częściowo ukrywana za Organizacją Specjalną – Teşkilât-ı Mahsusa, która nie była podporządkowana instytucjom państwowym, tylko podporządkowana bezpośrednio CUP); istnienie scentralizowanej władzy w formie silnej, niedemokratycznej partii CUP, która niekiedy tworzyła struktury równoległe do oficjalnych władz, aby narzucić swoją politykę i swoje metody prowadzenia czystki etnicznej[10]
- brutalność, okrucieństwo, wykorzystanie kryminalistów, przemoc, tortury, głodzenie na śmierć, masakry;
- stosunek do kobiet – gwałty, sprzedawanie do haremów, znęcanie się nad kobietami ciężarnymi;
- niszczenie kultury (dewastacja kościołów, palenie książek), eksterminacja elit;
- eksterminacja całych lokalnych społeczności wraz z kobietami i dziećmi, mordowanie konwojowanych Ormian.
Spośród 2,1 mln Ormian wymordowano około 1,5-1,6 mln, przeżyło lu-dobójstwo około 600 tys.[11]16. Nie było to jedyne ludobójstwo dokonane przez Turków. W zapomnienie popadło wymordowanie przez nich, przy udziale Kurdów i Persów, ponad 500 tys. tzw. chrześcijańskich Asyryjczyków, czyli chrześcijan różnej konfesji, którzy zaczęli się od XIX w. kształtować jako jednolita grupa. Już w XIX w. byli ofiarami masakr, dokonywanych za aprobatą władców osmańskich przez Kurdów. Kolejne masakry nastąpiły w latach I wojny światowej, w niektórych miejscowościach brutalnie mordowana była duża część Asyryjczyków. W rejonie Urmia w Persji już na początku 1915 r. wymordowano około 20% z nich. Tych zamieszkałych w Turcji traktowano analogicznie jak Ormian. Masakry dokonywane przez żołnierzy tureckich i Kurdów miały miejsce jeszcze w 1925 r.[12]
Natomiast Greków dotknęły dalsze czystki etniczne, ale w ich przypadku nie doszło do ludobójstwa. Prześladowania Greków uległy es¬kalacji w 1916 r. Do 1916 r. około 150 tys. Greków wysiedlono do Grecji (Eleftheriou 2003, s, 202). W tym samym roku władze tureckie rozpoczęły deportacje Kurdów, których część wcześniej współdziałała przy prześladowaniu i mordowaniu chrześcijańskiej ludności. Mieli oni zostać rozproszeni i ulec asymilacji, a na ich miejsce osadzeni inni muzułmanie, przede wszystkim z Bośni, Bułgarii i Albanii. Oznaczało to nasilenie ostatniej fazy polityki, czyli kolonizacji obszarów, opustoszałych po wymordowanej, wysiedlonej z Turcji, lub deportowanej do innych jej regionów ludności. Połączone było ono z usuwaniem śladów nietureckich kultur, oraz oparte zostało na skonfiskowanej własności (Üngör 2008: 26).
W 1919 r. Grecja podjęła próbę interwencji zbrojnej, gdyż za udział w wojnie po stronie aliantów obiecano jej zachodnią Anatolię. Rozpoczęta w maju 1919 r. interwencja, jak to publicystycznie opisywał Dan Diner (1995), od początku nabrała charakteru czystek etnicznych, czyli objęła ludność cywil¬ną. Rozpoczął je pogrom dokonany przez wojska greckie w Smyrnie (Izmirze) 19 maja 1919 r., do którego dołączyła część miejscowych Greków. Odpowie¬dzią był pogrom Greków dokonany przez muzułmanów w Aydin. Podobne wy¬darzenia towarzyszyły następnie marszowi wojsk greckich na wschód.
Układ zawarty 10 sierpnia 1920 r. w Sevres przyznawał Grecji całą Trację (bez Konstantynopola), wyspy na Morzu Egejskim, kontrolę administracyjną nad Smyrną i Anatolią. Doprowadziło to do konfliktu zbrojnego z tureckim ru-chem narodowym, gwałtownie znów pogarszając traktowanie Greków w całej Turcji (Republika Turecka formalnie od 29 października 1923 r.). Prowadzono ich deportacje, przy czym według części ocen miały one doprowadzić do eks-terminacji. Bezspornie, ludność grecka postrzegana była w państwie osmańskim jako wróg i sojusznik Grecji. Interwencja grecka zakończyła się klęską w 1922 r. i tragedią ludności greckiej, czego symbolem stał się pożar Smyrny. Ponieważ wschodnia Tracja miała powrócić do Turcji, rozpoczęła się stamtąd rozpaczliwa, masowa ucieczka Greków. Miała ona podstawy, skoro władze tureckie uznały wszystkich Greków i Ormian za sprzymierzeńców greckich. Wojska greckie także stosowały po inwazji 1919 r. terror wobec muzułmanów, paląc, rabując, zabijając, ale niejasne pozostaje, czy władze greckie planowały czystki etnicz¬ne. Co chciały zrobić ze stanowiącą w zachodniej Anatolii ogromną większość mieszkańców ludnością turecką? Nie widać działań nastawionych na ekstermi-nację, chociaż po stronie tureckiej obawiano się jej. Grecy stosowali raczej bru-talne represje o charakterze militarnym (Lieberman 2003: 185-193).
Podjęta przez Grecję w 1919 r. atakiem na Turcję próba odbudowy dawnej potęgi i wielkości zakończyła się klęską i układem w Lozannie w 1923 r., który usankcjonował w dużym stopniu już dokonane czystki etniczne w relacjach grecko-tureckich (islamsko-prawosławnych). Turcja odrzuciła zagwarantowanie praw mniejszościom narodowym. Przewidziano przesiedlenie 1,4 mln Greków z Anatolii i 356 tys. Turków z Grecji, przy czym zostało to w dużym stopniu zrealizowane jeszcze przed zawarciem układu, a 290 tys. Greków już znajdo-wało się w obozach dla uchodźców na terenie Grecji. Grekom uniemożliwiono powrót do domów w Turcji (Eleftheriou 2003: 206-209). Układ zawierał po-nadto regulacje spraw własności i statusu Greków w Konstantynopolu.
________________________________________